Ewelina i Przemek Głogowscy to miłośnicy dalekich, egzotycznych podróży. Byli w wielu zakątkach świata, ale ponad wszystko pokochali Wyspy Karaibskie. Tam mają wszystko, co jest im potrzebne do szczęścia - lazurową wodę, biały delikatny piasek pod stopami oraz szum palm.

Od podróży rozpoczęli swój związek. Ich pierwszy wspólny wypoczynek pozwolił rozkwitnąć miłości, rozbudził pasję podróżowania i zaowocował małżeństwem.

Przystanek pierwszy - Dominikana

Cztery lata temu pojechali na Dominikanę. Zachwycili się plażami Punta Cana oraz Puerto Plata. Zwiedzili tam katedrę i zobaczyli bramę ufundowaną przez Jana Pawła II. Popłynęli na Saona Island (Isla Saona), czyli wyspę tropikalną położoną na Morzu Karaibskim w archipelagu Wielkich Antyli. Podobno właśnie na tej wyspie kręcono reklamy batonika Bounty. Zobaczyli także drugie oblicze Dominikany, pełne slumsów, śmieci, bazarów i sklepików mięsnych, w których produkty pełne much wiszą na zewnątrz. Obok wielkich płatów mięsa sprzedawcy prezentują też głowy zabitego zwierzęcia. Ma to być dowód na to, że oferowany produkt faktycznie należy na przykład do świniaka, a nie psa. Lata temu na Dominikanie masowo zabijano psy i oferowano ich mięso jako wieprzowinę. Mimo takiej biedy w tym kraju, ludzie są uśmiechnięci i szczęśliwi. Życzliwi dla siebie i turystów. Mają w sobie taniec i muzykę, zupełnie jakby się z tym urodzili.
– To tam nauczyłam się merengue, tradycyjnego latynoskiego tańca opartego na zmysłowych ruchach bioder. Być na Dominikanie i nie nauczyć się merengue, to tak, jakby pojechać do Egiptu i nie zobaczyć piramid – opowiada Ewelina.
Merengue to taniec niewolników. Tańczyli go ludzie, którzy mieli kajdany na nogach, był pełen swawoli, energii i zmysłowości, ale był również przejawem buntu. Kolonialna arystokracja nie akceptowała merengue przez długi czas z powodu jego związków z muzyką afrykańską.

Kuba wyspa, jak wulkan gorąca

W 2007 roku wyjechali na wymarzoną Kubę, największą z wysp karaibskich. Otoczona jest 1600 wysepkami, skałami i rafami. Od początku zakochali się w widokach i klimacie.
– Cudowne plaże, lazur wody, góry, rafy i wszechobecny klimat komunistycznej propagandy, aromatyczne cygara oraz czas, który płynie wolniej. To wszystko wręcz powaliło nas na kolana – mówi Ewelina.
Turyści jadący przez biura podróży przeważnie nocują na Varadero, w prowincji Matanzas, położonej na półwyspie Hicacos. To prześliczna luksusowa i bardzo kolorowa dzielnica, pełna bazarów. Zamieszkują ją turyści i w większości pracownicy tutejszych hoteli. Z tego miejsca Ewelina i Przemek wyruszali piętrowym autobusem do miasta, gdzie odwiedzili między innymi willę Al’a Capone, kupowali kokosy za 1 peso oraz przysiadali w okolicznych knajpkach na tradycyjnego drinka Mojito, który smakował zupełnie inaczej niż w Polsce, nieporównywalnie lepiej!

Hawana welcome to

Obowiązkiem każdego turysty jest też odwiedzenie Hawany.
 – W zasadzie już sama droga do Hawany to wiele ciekawych miejsc, jak choćby przejazd przez najwyższy most na Kubie (110 m wysokości), uważany za perłę inżynierii kubańskiej. Z mostu podziwialiśmy panoramę doliny rzeki Yumuri. To jeden z najpiękniejszych widoków na wyspie. Wycieczkę zaplanować należy bardzo dokładnie, bo miejsc, które wręcz trzeba zobaczyć, jest mnóstwo – dodaje Ewelina.
Znajduje się tu raj dla koneserów architektury kolonialnej. Z tego powodu stare miasto La Habana Vieja zostało w 1982 roku wpisane na listę światowego dziedzictwa kultury. Szalenie ważnymi punktami wycieczki są: El Capitolio - Kubański Kapitol, zaprojektowany na wzór znanego budynku z Waszyngtonu, który do rewolucji w 1959 roku był siedzibą rządu Kuby oraz Plac Rewolucji, który był świadkiem wielu wieców politycznych i słynnych przemówień Fidela Castro. To tutaj też siedzibę ma ministerstwo spraw wewnętrznych, najbardziej tajna kubańska instytucja. Budynek ministerstwa zdobi olbrzymi wizerunek  Ernesto „Che” Guevary.

Powrót do przeszłości

– Wszędzie jeżdżą auta z roczników uznawanych za zabytkowe. Mnóstwo chevroletów z lat 50. ubiegłego wieku oraz... naszych rodzimych Fiatów 126 p – wspomina z uśmiechem Ewelina. „Maluchy” stanowią ponad 20 procent wszystkich samochodów na kubańskich ulicach. W klimat dobrze znanego nam PRL-u przeniosły ich również wizyty w sklepach, gdzie cały asortyment to raptem trzy rolki papieru i kilka kilogramów cukru. – Zaskoczył nas fotograf, który w dalszym ciągu pracuje na sprzęcie fotograficznym na korbkę – dodaje.
Wszędzie mnóstwo bryczek i coco taxi, czyli zadaszonych riksz. Przepiękne, epatujące bielą cmentarze, pełne rzeźb i posągów, często w skali 1:1. I tak jak na Dominikanie wszechobecna muzyka, taniec i radość w ludziach, mimo bardzo skromnych warunków życia. Kubańczycy zarabiają około 20 euro miesięcznie. W mieszkaniach w blokach często brakuje szyb, jest naprawdę biednie, ale Kubańczycy są bardzo serdeczni.
 
Jamajka - kraj reggae

W kolejną fascynującą podróż po Karaibach Ewelina i Przemek wybrali się w tym roku. Odwiedzili Jamajkę. Trafili do doskonałego kompleksu hotelowego Gran Bahia Principe. Jamajka zaskoczyła ich szalenie wysokimi cenami i irytującym „no problem, no problem” wypowiadanym przez każdego, kto nie dopilnował czegoś lub nie załatwił sprawy, tak jak powinien.  – Szybko zrozumieliśmy, że to jamajski styl bycia. Wszechobecna marihuana, mimo, że nielegalna, śpiew, reggae i dnie leniwie spędzane na ulicy. Jamajczycy właściwie nie chodzą, oni cały czas tańczą, oczywiście o ile w danej chwili nie siedzą. Już po kilku dniach zauroczyła nas ta muzyka i styl bycia. Pokochałam Marleya, który jest tam wiecznie żywy, a najczęściej wygłaszane hasło to „One Love” – wspomina z uśmiechem Ewelina. Na ulicach jest mnóstwo rastafarian w ich kolorowych czapkach i ubiorach. Jamajczycy mają zasadę: „nie jemy niczego co ma twarz” – To szczególnie zaimponowało mi w tych ludziach, gdyż sama kocham zwierzęta – mówi. Wspaniałym przeżyciem była też dla nich msza ze śpiewem gospel. A w ludziach urzekło ich to, że żyją ze sobą i spędzają czas na ulicy. Zupełnie inaczej niż w Europie, gdzie więzi rodzinne i społeczne zaczynają zanikać.

Rafting wśród krokodyli

Jedną z atrakcji są spływy tratwami po rzece Black River. Jest w tym duża dawka adrenaliny, ponieważ rzekę tłumnie zamieszkują krokodyle. Na takim raftingu czeka wiele atrakcji: liczne groty, tunele, skaczące po drzewach na brzegu małpki. Nie można pominąć plantacji kawy Blue Mountain, o czerwonym ziarnie, której ceny w Polsce wahają się w granicach kilkuset złotych za kilogram. Ważnym elementem pobytu jest wizyta w muzeum Boba Marleya i możliwość zajęcia miejsca na jego „filozoficznym kamieniu”, na którym zwykł medytować. Na Jamajce znajdują się dwa muzea tego znakomitego artysty, między innymi w Kingston.
– Jamajka to również bardzo niebezpieczne dzielnice. Żaden taksówkarz nie chciał nas zawieźć do muzeum Kingston, ale nie ma się co dziwić. Panuje wielka bieda w głębi kraju, ludzie mieszkają po kilka osób w mizernych chatkach, wielkości blaszanego warzywniaka w Polsce – wspomina Ewelina.
Głogowscy pojechali też do Blue Lagoon - położonego w odległości około siedmiu kilometrów na wschód od Port Antonio oczka wodnego, zasilanego przez podziemne źródło słodkiej wody. Zbiornik mieni się kolorami lazuru po głęboki szmaragd, szafir i turkus.
– Zwiedziliśmy przy okazji Wyspę Małp oraz jaskinię Bay, pełną nietoperzy. Dla własnego bezpieczeństwa z foliowymi torbami na głowie. Co polecam wszystkim, którzy posiadają włosy – żartuje Ewelina.

Karaiby - ich miejsce na ziemi

Obydwoje zostawili na Karaibach serce, dzikość i ogromny luz. Mówią, że zawsze będą tam wracać. I nie są to czcze obietnice, bo już dzisiaj planują wakacyjny wyjazd na Arubę, Malediwy i Seszele.
– Podróże naprawdę nauczyły mnie pokory i  tolerancji, poszerzyły moje horyzonty, przestałam wierzyć, w często krzywdzące innych stereotypy. Mam taki ulubiony cytat, bardzo mądre słowa św. Augustyna: „świat jest księgą, a człowiek, który nie podróżuje czyta tylko jedną stronę”. Głęboko w to wierzę – tak Ewelina kończy swoją opowieść o cudownych Wyspach Karaibskich.

Paulina Czajkowska