Niewielka wyspa, na której przyroda jest najlepszą przyjaciółką ludzi. Populacja całego kraju liczy mniej niż ludność Gdańska, a jedna trzecia tej liczby mieszka w urokliwej i nowoczesnej stolicy. Islandia, kierunek zdobywający serca polskich turystów, może nas wiele nauczyć.

Islandia nie jest już niedostępną wyspą gdzieś na dalekiej Północy. Nie w dobie Internetu i konkurujących ze sobą linii lotniczych. Jedynie kilka kliknięć myszki i parę godzin w samolocie dzieli nas od świata zupełnie innej mentalności, krajobrazu i kultury. Pomimo dzielących nas różnic, na Islandii bez trudu dostrzeżemy rodzime akcenty. Polacy stanowią drugą po Islandczykach populację tego kraju. Może to właśnie te kontrasty nas tam przyciągają?

Kraina wodospadów i gejzerów

Pierwszym punktem po wyjściu z lotniska w Keflaviku jest wypożyczalnia samochodów. To zza kółka będziemy podziwiać osławione księżycowe krajobrazy. Wypożyczalni jest szeroka gama – od tych oferujących samochody z wyższej półki po tańsze, zadbane wraki.

Wielu ludzi decyduje się na camping. Z własnym namiotem i wypożyczonym transportem z łatwością odnajdziemy się w siatce dobrze zorganizowanych pól namiotowych. Udający się na Islandię na kilka dni zadowolić się muszą tamtejszym „stałym punktem programu”, położonym blisko Reykjaviku Golden Circle. Ten turystyczny szlak jest najbardziej oblegany przez turystów, ale znajdują się wewnątrz niego najbardziej kojarzone z Islandią atrakcje, których nie można przegapić. Jedną z nich są gejzery. Na ich przykładzie dowiemy się o osobistym stosunku Islandczyków do przyrody – każdy bulgoczący krater opatrzony jest tabliczką z imieniem. Ten najbardziej spektakularny, bo największy czynny, ma na imię Strokkur, najstarszy – Geysir. 

O sztampie nie może być mowy, a napotykani tu i ówdzie poszukiwacze „unikatowych zdjęć” – czy to „nalewający do kubka” wodę z wodospadu Skógafoss, czy modelki pozujące do najnowszej Instastory przed wrakiem opuszczonego samolotu – nadal są bardziej niszowi niż ci próbujący „przytrzymać” Krzywą Wieżą w Pizie. A o widoki takie jak przy Seljalandfoss – kolejnym wodospadzie, pod którym można przejść, trudno gdzie indziej na świecie, a przynajmniej w strefie Schengen.

Kogo islandzki klasyk jednak nie zadowala, kto oglądając ludzi na wakacjach nie czuje się dobrze, ten musi wyjechać poza Złoty Krąg. Na przykład do Höfn, gdzie znajduje się drugi co do wielkości lodowiec. Albo na Zachód, na szczyt wulkanu Ok, gdzie w tym roku Islandczycy oficjalne pożegnali lodowiec Okjokull, po którym została pamiątkowa tabliczka.

Spa, naturalnie

Zjeżdżając Islandię wzdłuż wybrzeża jakiś czas napotkać można urokliwe domki w nordyckim stylu. Vík í Myrdal znajdująca się na wschód od Reykjaviku to szczególna tego typu osada. Oprócz skromnego, drewnianego kościoła i kilku domków, mieści się tam słynna czarna plaża. Tak zwana Black Sand Beach w dalszym ciągu w obrębie Golden Circle, swoją barwę zawdzięcza działaniu wulkanu, którego dawna lawa na skutek wiatru, wody i temperatur zamieniła się w aksamitny piasek. Jedna część Viku to widok na ocean opływający ten równy i płaski teren – przy odrobinie szczęście naprawdę spokojny teren. Druga to plaża ze skałkami wystającymi z wody i harmonijkową ścianą z bazaltu, która zainspirowała twórców kilku ikonicznych budowli w samym Reykjaviku. Ale o tym później.

Innym jeszcze naturalnym skarbem Islandii są źródła termalne. Przemierzając drogi z jednego do drugiego punktu, widzimy je rozsiane po wzgórzach. Z daleka wyglądają jak parujące czajniki porozstawiane po zielonych łąkach. Jeśli chcemy poznać dobrodziejstwo term na własnej skórze, nie musimy wcale próbować kąpać się na dziko. Jedną z ciekawszych atrakcji turystycznej Islandii jest Blue Lagoon – spa pod chmurką przystosowane do wygodnego użytkowania. W cenie jednodniowego biletu (a jest kilka opcji, od Classic, do Premium) dostaniemy możliwość korzystania z naturalnego zbiornika z wodą pełną dobroczynnego wapna, maseczki z różnych rodzajów glinki, a także drinki czy masaż. Wszystko to bez wychodzenia z wody. Jej temperatura sięga prawie czterdziestu stopni Celsjusza, więc zimno powietrza nie jest przeszkodą. To po prostu naturalne spa. 

Sztuka wpisana w krajobraz

Islandię można objechać wzdłuż wybrzeża. Gdziekolwiek jednak się nie zatrzymamy, w końcu trafimy do jedynego miasta na wyspie. Reykjavik to jedno z najmniejszych i zarazem najnowocześniejszych stolic Europy. Nowoczesność przejawia się nie w gigantomanii biurowców, a ekologicznej architekturze. To miasteczko liczy nieco ponad 120 tysięcy mieszkańców, a jest zarazem głównym portem, miastem artystycznym, pełnym nowatorskiej architektury i murali na co drugiej ulicy. Podczas spaceru głównymi uliczkami napotkamy co najmniej kilka domowych kotów, które przemierzają miasto niczym pełnoprawni mieszkańcy (od psów jest wyższy podatek) i kafejek pachnących cynamonem (cynamonowe bułeczki są dobrem narodowym nie tylko Szwedów). W skrócie: Rejkyavik jest ciekawy. Na tyle, że przy kilkudniowej wycieczce na Islandię warto poświęcić mu przynajmniej jeden dzień. 

Jedną z najsłynniejszych budowli nowoczesnego Rejkyaviku jest Harpa, gmach filharmonii i centrum kulturalnego miasta. Za jej wygląd odpowiada znany islandzki rzeźbiarz i artysta wizualny, Olafur Eliasson. Szklane bryły mienią się w słońcu, a ich kształty inspirowane są bazaltami z czarnej plaży w Viku. W środku jest równie ciekawie – ścięta skosami przestrzeń z rozszczepionym światłem i widokiem na miejskie nabrzeże działa na zmysł wzroku niemal tak silnie jak najpiękniejsza plaża. 

Drugą budowlą, w której odnajdziemy hołd dla islandzkiej natury, jest katedra luterańska Hallgrímskirkja. Trudno znaleźć podobnie wyglądający kościół w całej Europie. W środku, na ścianach, przeczytamy historię chrystianizacji norweskich wikingów – pierwszych osadników Islandii, a z wieży obejrzymy panoramę miasta. Trochę tam wieje, ale to nic! No i nie trzeba słońca, by doładować wewnętrzne akumulatory.