W Malezji wszystko jest intensywne – kolory, smaki i zapachy. Tętniące życiem metropolie, prawdziwie wolni ludzie i majestatyczna przyroda, która ginie na naszych oczach – ten kraj doświadcza się wszystkimi zmysłami, z wszystkimi tego konsekwencjami.

Podróż ma swój start w stolicy, Kuala Lumpur. Zaraz po wyjściu można doznać szoku. Malezja dosłownie zapiera dech w piersiach. Wysoka wilgotność w połączeniu z gorącem sprawiają, że trzeba na nowo nauczyć się oddychać. Różnorodność widoczna na ulicach miasta to kolejna rzecz, która od razu każe przełączyć się w inny tryb. W Kuala Lumpur mieszają się religie, kultury, kolory skóry. Obok siebie żyją tu Hindusi, Chińczycy, Malajowie i mieszkańcy niemal wszystkich krajów Azji. Dużo wrażeń jak na początek, a to dopiero przedsmak tego, co nas czeka.

Będąc w Kuala Lumpur grzechem jest nie zobaczyć jednej z najbardziej rozpoznawalnych budowli świata – Petronas Towers. Wzniesione w 1998 roku, jeszcze do 2004 roku były najwyższymi wieżami świata. Osiemdziesiąt osiem pięter i ponad czterysta pięćdziesiąt metrów wysokości – te liczby robią wrażenie, ale jeszcze bardziej zadziwia oryginalna fasada gmachów, z charakterystycznymi orientalnymi ornamentami.

Smaki street foodu

Borneo to wyspa należąca do dwóch państw. Północną część zajmuje Malezja, reszta to Indonezja. Podróż do malezyjskiej części to w dużej mierze Kota Kinabalu, najbardziej polecane miasto dla miłośników street foodu. Południowo-wschodni Azjaci słyną z jedzenia przyrządzanego w naprędce zorganizowanych budkach i spożywanego prosto na ulicy. W Europie food trucki są bardzo popularne, także w Polsce rozgościły się na dobre, a szczególne zainteresowanie budzą „budki” z egzotyczną kuchnią. Kota Kinabalu może poszczycić się renomą jednej z najlepszych kuchni ulicznych w Malezji, wycieczka kulinarna do tego miasta jest więc nieunikniona. To, co podają na ruchliwych ulicach Azji znacząco różni się dań, które możemy dostać w najbardziej hipsterskich miejscówkach polskich miast. Głównym składnikiem kuchni Borneo są owoce morza. Na jednej z największych wysp świata takie menu wcale nie dziwi. Tyle, że ryby, krewetki, ośmiornice, muszle, kraby są po prostu ogromne. Jedzenie, jak cała kultura Malezji, są w wydaniu hinduskim, chińskim bądź malajskim – wszystko obok siebie i inspirujące się nawzajem. A ponieważ w tym tyglu duże miejsce zajmują wegetariańscy buddyści i hinduiści, jest też niezły wybór dań kuchni roślinnej: makarony sojowe i ryżowe, masale i zupy na tysiąc sposobów. Nie sposób też oderwać oczu od produktów na tamtejszym targu. Owoce takie jak jackfruit to codzienność, ale nawet pospolity czosnek czy imbir, tak jak w przypadku owoców morza, zachwycają swoim rozmiarem i świeżością.  

Morscy Cyganie 

Oprócz obowiązkowych punktów podróży każdego turysty, warto zagłębić się w nieco bardziej odległe rejony. Z Kota Kinabalu można popłynąć w kilka takich miejsc. Jednym z nich jest rzadziej wymieniany w przewodnikach archipelag Mantanani Islands – trzy maleńkie wyspy z rajskimi plażami. Dobrze tam wypocząć od codziennego życia. Nie ma tam nawet sklepów, o innych przybytkach miejskiej aglomeracji nie wspominając. 

Kolejnym rajem na ziemi jest wyspa Mabul. Mieści się tam bardzo znany ośrodek nurkowy. To właśnie ta wyspa z białym piaskiem, okolona krystalicznie czystą wodą, jest domem dla naturalnych nurków, tak zwanych Morskich Cyganów czy „morskich koczowników”. Tego rodzaju społeczności można spotkać na wysepkach całego rejonu Malezji i Indonezji. Ci z Mabulu to Badżanowie (Bajau). Trudnią się połowem ryb i owoców morza, a między osadami poruszają się na łodziach. Co ciekawe, to właśnie u tego ludu naukowcy odkryli niedawno, że człowiek jest w stanie ewolucyjnie przystosować się do nurkowania – świadczą o tym śledziony, które u Badżanów są powiększone w stosunku do tych organów ludzi, którzy nie nurkują. Te rajskie plaże upodobały sobie także krowy. Takie przynajmniej można odnieść wrażenie, widząc je spacerujące nad brzegiem oceanu. Tak naprawdę to krowy tamtejszych osadników z ludu Suluk.

Sanktuarium małp

Dalsza podróż po Borneo to eksplorowanie wciąż nienaruszonej przyrody. To na tej trzeciej pod względem rozmiaru wyspie świata znajduje się najwyższy szczyt Malezji, góra Kinabalu. Ma wysokość nieco ponad czterech tysięcy metrów nad poziomem morza – to niedużo w porównaniu z wysokimi górami, ale wspięcie się tam wymaga odpowiedniego sprzętu i przygotowania. Niewtajemniczonym w wspinaczkę pozostaje podziwianie szczytu z dołu. Stamtąd można wyruszyć nad rzekę Kinabatangan, która przepływa przez dżunglę. Żyją tam na wolności między innymi orangutany i osławione memami o „prawdziwych Polakach” nosacze. Niestety oba te gatunki, jak i wiele innych niesamowitych zwierząt, coraz rzadziej można spotkać w warunkach wolnego bytowania. Dżungla sukcesywnie wycinana jest pod uprawę palm przeznaczanych na olej palmowy, obecny w praktycznie każdym przetworzonym produkcie spożywczym na naszych sklepowych półkach. A ponieważ czipsy i ciasteczka dostępne są w sklepach pod każdą szerokością geograficzną, zniszczenia lasów deszczowych wciąż postępują. Nie da się ich ukryć przed turystami, bo pola po wycinkach są widoczne niemal na każdym kroku.

Na szczęście niektóre małpy znajdują schronienie w rezerwatach, takich jak Labak Bay w Sandakan. W tym samym mieście sanktuarium ma też niedźwiedź malajski, najmniejszy, a zarazem najrzadszy na świecie rodzaj niedźwiedzia. 

Niewielka wyspa Sidapan – kolejny ośrodek nurkowy – jest miejscem, w którym zobaczyć można żółwie zielone, które właśnie tam składają jaja. Te olbrzymie gady mają prawie półtora metra długości i mogą osiągać wagę pięciuset kilogramów. I znowu, ten widok mogą podziwiać głównie nurkowie, a zwykłym śmiertelnikom musi wystarczyć widok rajskich plaż. A jeśli ktoś zatęsknił za miejską dżunglą, zawsze może wracać do Kuala Lumpur. Niestety każda podróż kiedyś się kończy i powrót na lotnisko jest nieunikniony. Chyba, że wkupić się w łaski Morskich Cyganów.