Kiedyś uparta wojowniczka twardo broniąca swojego zdania. Mocny charakter ukształtowany przez lata treningów i sportowej rywalizacji na najwyższym światowym poziomie. Zadziorna, niepokorna, z temperamentem. Dziś nadal mówi o sobie, że jest kobietą charakterną, ale dającą sobie prawo do chwili słabości, potrafiącą odpuścić i nie przejmującą się rzeczami, na które nie ma wpływu. Sylwia Gruchała, najwybitniejsza polska florecistka, w rozmowie z redaktorem naczelnym Prestiżu, mówi o najważniejszym projekcie swojego życia, jakim jest macierzyństwo, opowiada o damsko-męskich relacjach, postrzeganiu swojej kobiecości i romansie z showbiznesem.  

Grudzień 2010 roku. Na okładce Prestiżu Sylwia Gruchała, a tytuł na okładce: Jestem wrażliwą zołzą. Czy po tych ponad 8 latach coś się w tej kwestii zmieniło?

(śmiech) Wrażliwość została, a zołzą jestem mniejszą, zdecydowanie. Charakter mam w dalszym ciągu, bo w temperamentem człowiek się rodzi. Dbam jednak o to, żeby wiedzieć co lubię, czego nie lubię, o to by stawiać granice, wyraźnie wypowiadać swoje potrzeby. Jeśli mi coś nie pasuje, to staram się to jak najszybciej zweryfikować i mówić o tym głośno, ale już nie jestem taka wojownicza i krnąbrna. Częściej odpuszczam. Uczę się tego od mojej córki Julii. Nie sądziłam, że dziecko może mnie tak bardzo zmienić, że się tyle mogę od dziecka nauczyć. 

Czego na przykład?

Na przykład pokory, cierpliwości, pracy nad sobą, nad swoimi emocjami. Emocje się bardzo zmieniają, złość się przeplata z radością, motywacja z rezygnacją, w krótkim czasie to się zmienia. Myślałam, że podczas kariery sportowej radzenie sobie z własnymi emocjami opanowałam do perfekcji. Dziecko pokazało mi, że jeszcze wiele muszę się nauczyć, że to jest ciągła praca. Dziecko mnie też nauczyło umiejętności słuchania, dzięki czemu moje rodzicielstwo można uznać za bardzo świadome. 

Jaką jesteś mamą?

Mam jedno dziecko, niespełna sześcioletnią córkę.... Jestem mamą, która nie rozpieszcza. Wyznaję zasadę, że jeśli chcesz być dobrym rodzicem, to dwa razy więcej czasu spędzaj z dzieckiem i wydawaj dwa razy mniej pieniędzy. Ofiaruj mu siebie, swój czas, swoją uwagę, a nie rzeczy materialne, czy czas w rzeczywistości wirtualnej. Wiadomo, że w dzisiejszym, zwariowanym świecie, gdzie się żyje szybko, ciężko złapać balans, taką równowagę między pracą, obowiązkami, a odpoczynkiem. Ja pracuję nad tym, żeby być uważnym rodzicem i żeby się zatrzymywać, kiedy jestem zmęczona. 

Jakże to inny styl życia niż w czasie pełnej sukcesów kariery sportowej...

25 lat życia na totalnym ciśnieniu, z presją na wyniki. Lubiłam to i tego nienawidziłam. Potrafiłam sobie z tym ciśnieniem radzić. W sporcie jest tak, że od dziecka uczysz się, że dasz radę, nie ma sytuacji nie do przeskoczenia, masz być silny, twardy. Ja tak miałam, rzeczywiście. Gdy przychodziły chwile zwątpienia, momentalnie sobie z nimi radziłam. Teraz jestem na takim etapie życia, że w zasadzie nic nie muszę, a nawet dobrze jest czasami przyznać się przed samym sobą do błędu, odpuścić. Dać sobie przyzwolenie na chwilę słabości, na to, że mogę się słabiej czuć danego dnia. Człowiek nie jest przecież ze skały, nie musi dawać rady za wszelką cenę. Gdy sobie to uświadomiłam, nagle wszystko zaczęło być łatwiejsze. 

Miewasz chwile słabości? Jak sobie w nimi radzisz?

Pewnie, że tak. Często zastanawiam się, czy podołam, czy dam radę, czy udźwignę odpowiedzialność jaką niesie ze sobą macierzyństwo? I zawsze dochodzę do wniosku, że w tym akurat temacie, fundamentem jest czas jaki ofiarujesz swojemu dziecku. Macierzyństwo jest czasochłonną, ale też najwspanialszą pracą na świecie, a dziecko jest jak filiżanka, ile nalejesz, tyle potem się napijesz. Te pierwsze lata życia dziecka są szalenie ważne pod względem kształtowania jego osobowości, charakteru, emocjonalności, uczuciowości, poczucia własnej wartości. 

Jakie wzorce, zasady, wartości starasz się przekazać Julce?

Myślę, że ona będzie taka jak ja. Silna, przebojowa, charakterna, wrażliwa i z zasadami. Wierzę, że będzie dobrym człowiekiem. Dzięki temu, że spędzamy razem mnóstwo czasu, moja córka doskonale widzi, co jest dla mnie ważne, jakie wyznaję wartości, jakie przyjmuję postawy wobec różnych zdarzeń, jak się zachowuję w określonych sytuacjach. Dużo ze sobą rozmawiamy, tłumaczę jej świat, rzeczywistość, słucham jej uważnie. Wierzę, że dzięki temu uda mi się ją wychować na silną, mądrą kobietę z zasadami i wartościami. Dzieci to w dużej mierze kopie swoich rodziców, dlatego macierzyństwo jest ciężką pracą i trzeba zdawać sobie sprawę z odpowiedzialności jaka ciąży na rodzicach. 

Gdy tak spędzasz czas z Julką, bawicie się razem, to czy wspominasz czasami swoje dzieciństwo? Odzywa się w Tobie sentymentalna dusza? 

Bardzo dużo Julce opowiadam o moim dzieciństwie, bo widzę, że ją to bardzo interesuje. Czasami jak zasypia mówi: Mamo poopowiadaj mi trochę o sobie. I myślę, że to jest fajne w relacji z dzieckiem, ono nas dzięki temu lepiej poznaje. Ja miałam fantastyczne dzieciństwo z tatą, z rodzeństwem. Jeździliśmy w wakacje nad jezioro, dużo czasu w lesie spędzaliśmy, mój tata zbierał grzyby, łowił ryby, a ja mu towarzyszyłam. I mam wrażenie, że dzisiaj mnie tak ciągnie do natury właśnie dlatego, że dobrze mi było z tym w dzieciństwie. Prawie codziennie jestem na plaży, Julka chodziła do leśnego przedszkola Wilczek, a teraz jest w leśnej szkole, w Żyrafiej Osadzie w Oliwie. To też jest w lesie. Natura to energia, inne powietrze, cisza, spokój, śpiew ptaków. W takich warunkach łatwiej osiąga się równowagę psychiczną.  

Jesteś po rozwodzie, czy Julkę wychowujesz sama? 

Jestem po rozwodzie, Julkę wychowuję sama, ale córka oczywiście spotyka się z tatą i mają bardzo dobre relacje. Należę do tych mam, które ułatwiają dziecku kontakty z drugim rodzicem. Dziecko potrzebuje miłości mamy i taty, nie jest winne temu, że rodzicom się nie udało. Julka ma też bardzo dobry kontakt z moimi byłymi teściami. Moi rodzice już nie żyją i nigdy by mi do głowy nie przyszło, że mogłabym pozbawić moją córkę dziadków, którzy tak bardzo ją kochają. Dobro dziecka powinno być priorytetem w takich sprawach. Z moim byłym mężem jestem w dobrych relacjach, nie drzemy kotów, oboje wiemy, że pewne rzeczy trzeba zostawić za sobą, pozamykać pewne drzwi i żyć dalej, bo wszelkie spory, kłótnie, niezdrowe emocje odbijają się na dziecku. Wiadomo, że rozstania nie są najłatwiejsze, pojawia się rozczarowanie, złość, poczucie krzywdy, trzeba się przyznać do porażki. Zawsze chciałam mieć pełną rodzinę, niestety nie udało się. Długo nie mogłam pogodzić się z tym, że mnie to spotkało, zadawałam sobie pytanie, dlaczego ja? Ale rozwód był jedyną możliwą opcją. 

Czy fakt, że Ty sama wychowywałaś się bez mamy, ma jakiś wpływ na to w jaki sposób wychowujesz Julkę, na Twoje postrzeganie macierzyństwa?

Myślę, że ma bardzo duży wpływ. Czasami myślę nawet, że to jest problem, bo ja najchętniej spędzałabym z nią jak najwięcej czasu, a wiem przecież, że dziecko też potrzebuje przestrzeni, macierzyństwo nie może być dla dziecka przytłaczające. Moja mama wyjechała do USA, gdy miałam 6 lat. Miała jechać na trochę, została na całe życie, nigdy do Polski, do rodziny nie wróciła. Wychowałam się więc bez mamy, obowiązki rodzicielskie spadły na tatę, z którym się bardzo zżyłam. On był najważniejszą osobą w moim życiu, moim przewodnikiem, wyrocznią. Dał mi bardzo dużo miłości, opieki. Byłam jego oczkiem w głowie. On nauczył mnie kochać, dał mi dużo ciepła. Niestety zmarł, gdy miałam 15 lat. Świat spadł mi wtedy na głowę. Sport była dla mnie azylem, odskocznią. Myślę, że gdyby nie te trudne dla dziecka, młodego człowieka przeżycia, nie osiągnęłabym w sporcie zbyt wiele.

Sport to już zamknięty rozdział Twojego życia?

W wydaniu zawodowym na pewno tak. Byłam sportowcem bardzo sfokusowanym na sobie, a gdy na świecie pojawiła się córeczka to te priorytety się zmieniły w sposób bardzo naturalny. Jest mi dobrze tak jak jest, nie potrzebuję już adrenaliny. Kiedyś uwielbiałam wyzwania, a teraz wiem, że każde wyzwanie niesie ze sobą jakiś poziom stresu. A ja lubię i doceniam spokój. Cieszę się, że karierę sportową mam już za sobą. Coś się skończyło, by mogło zacząć się coś nowego. Dojrzałam, zrobiłam się stara. Jestem przed czterdziestką.

(Śmiech) No tak... teraz to już z górki. 40-tka to jakaś magiczna bariera dla Ciebie? 

Zupełnie nie. Mówią, że życie to się dopiero zaczyna po czterdziestce (śmiech). 

Pójdziesz w tango? 

Nie, to mi nie grozi. Mam inne potrzeby, inne priorytety, jestem typem domatorki. Całe życie na walizkach prowadziłam, cały czas byłam poza domem. Teraz nadrabiam ten czas, zwłaszcza że lubię mój dom, jest tam takie metaforyczne ciepło, dobrze się w nim czuję. Lubię usiąść sobie na sofie, wypić lampkę białego lub czerwonego wina i zanurzyć się w myślach. 

Byłaś świetną sportsmenką, na każdym kroku zwracano też uwagę na Twoją urodę. Jak się zmienia u Ciebie postrzeganie siebie, swojej kobiecości, atrakcyjności po urodzeniu Julki? 

To są bardzo fajne sprawy, bo z jednej strony ta atrakcyjność nie jest aż tak ważna, priorytety się zmieniają, często staję przed wyborem prozaicznym - spędzić czas z dzieckiem, czy zrobić make-up. Dla mnie to jest oczywiste, ale z drugiej strony, z wiekiem mam większą świadomość swojego ciała i swojej duszy. Dbam o siebie, ale bardziej od środka niż na zewnątrz. Czerpię więcej przyjemności z bliskości z drugim człowiekiem. Starzeję się na zewnątrz, widzę zmarszczki i upływ czasu na twarzy. Notabene, kiedyś dermatolog mi powiedział, że mam cienką skórę, bogatą mimikę twarzy i w związku z tym będę się szybko starzeć. Namawiał mnie nawet na jakieś zabiegi (śmiech).

Skorzystałaś?

Wolę naturalne metody – morsowanie, bieganie po plaży. Hormony się stabilizują, wyzwalają się endorfiny, organizm pobudza się do działania. Zmarszczki może się od tego nie wygładzają, ale jakoś nie mam z tym problemu (śmiech). 

Czyli zimna woda lepsza, niż igła?

Dokładnie. Nie ma oczywiście nic przeciwko medycynie estetycznej, chodzi tylko o to, żeby człowiek był szczęśliwy sam ze sobą. Każdy obiera swoją własną drogę do tego szczęścia. 

Zapytam teraz pewnie w imieniu całej rzeszy Twoich wielbicieli... jesteś do wzięcia?  

(śmiech) No Kuba! Mam to pytanie potraktować jak propozycję? 

(śmiech) Ja już jestem stracony dla ludzkości, od wielu lat szczęśliwy małżonek...

Jeśli chodzi o mnie, to po rozwodzie miałam ciężki okres. Skupiłam się na sobie i na córce, nie miałam głowy, nastroju do wchodzenia w relacje. Byłam zamknięta. Trzy lata żyłam w takim celibacie, nauczyłam się wypierać swoje potrzeby. Dopiero, gdy odzyskałam równowagę duchową, zaczęłam się otwierać na drugiego człowieka. No i pojawił się w końcu ktoś, przy kim czuję się dobrze i bezpiecznie. 

Od naszego ostatniego wywiadu, ponad 8 lat temu, sporo się zmieniło. Wtedy byłaś w ramionach Tarantino...

Tarantino! Nie Quentin, tylko Luigi Tarantino, włoski szablista. To była wielka miłość, która jednak nie przetrwała. Związki na odległość nie mają prawa się udać. 

Co cenisz w mężczyznach?

Czystość i uczciwość. Czystość taką fizyczną, higienę, ale też czystość duchową. Lubię zorganizowanych, zaradnych mężczyzn. Przede wszystkim jednak mężczyzna musi zostawić mi przestrzeń, która jest tylko dla mnie, po to żebym mogła się realizować. Mężczyzna bluszcz nie ma szans. Uważam, że jedną z fundamentalnych zasad każdego związku jest to, by dawać sobie prawo do bycia sobą. Akceptacja, mimo różnic. Ludzie w związku powinni też o siebie dbać nawzajem, być dla siebie wsparciem. Dwoje ludzi się spotyka po to, żeby miło spędzać czas, a nie po to by się kłócić. 

Mówisz, że jesteś domatorką. Nie zabiegasz też o popularność. Nie ma Cię na Facebooku, nie ma cię na Instagramie. To takie rzadkie, można powiedzieć niedzisiejsze. Świadomy wybór?

Popularna już byłam. To mój świadomy wybór, wolę być biedniejsza, ale spokojniejsza i żyć w zgodzie ze sobą. Martwi mnie wszechobecny konsumpcjonizm, życie na pokaz. Dla wielu ludzi liczy się życie w luksusie, choćby na kredyt. Na Instagramie high life, kolorowe, piękne zdjęcia, a w rzeczywistości przytłaczające problemy zagłuszane hektolitrami alkoholu i narkotykami. Trzymam się z dala od takiego świata.

Mówisz, że popularna już byłaś... Okładki, sesje zdjęciowe, występy w popularnych programach, itp. Żałujesz przygody z showbiznesem?

Nie żałuję. Cieszę się, że dzięki tej przygodzie mogłam poznać wielu fantastycznych ludzi sukcesu, wartościowe osobowości, prawdziwe gwiazdy, autorytety w wielu dziedzinach. Doświadczyłam tego, zobaczyłam jak to wygląda od kuchni, trochę przeżyłam, trochę zarobiłam, ale przez cały czas był to romans oparty na zdrowym rozsądku. Nie zostałam etatową celebrytką, która jest znana z tego, że jest znana. Do dzisiaj dostaję różne propozycje, ostatnio na przykład z Agenta, ale ich nie przyjmuję. Mam inne priorytety, mam co robić i wiem, że człowiek niewiele potrzebuje do tego by być szczęśliwym. 

 

SYLWIA GRUCHAŁA

Urodzona 6 listopada 1981 roku w Gdyni. Mieszka w Gdańsku. Polska florecistka, czterokrotna olimpijka, srebrna i brązowa medalistka olimpijska, wielokrotna medalistka mistrzostw świata i Europy. Wyrosła na sportsmenkę światowego formatu pod kierunkiem nauczycielki i wicedyrektorki szkoły podstawowej nr 70 w Gdyni (kierunek sportowy) Bogusławy Białek, pierwszej trenerki szermierki Anny Wojtczak - Sobczak (1992) i kontynuatora jej wysiłków, także nauczyciela i trenera (klubowego) Longina Szmita (do 2000). Potem dostała się już pod opiekuńcze skrzydła trenera kadry narodowej Tadeusza Pagińskiego. Po zakończeniu kariery sportowej skupiła się na wychowaniu córki. Jej pasją są podróże, lubi kontakt z naturą, bieganie po plaży, morsowanie oraz dobrą książkę.