Niespełna pięć lat temu stał na życiowym rozdrożu i zastanawiał się, czy zawodowa droga, którą obrał jest właściwa. Mocno w to wątpił i w głowie układał sobie różne scenariusze. Gdy dostał zlecenie zaprojektowania biblioteki na rozpadającym się dworcu kolejowym w Rumi, potraktował je w kategoriach wóz albo przewóz. Uda się – zostaje w zawodzie. Nie uda – czas poszukać planu B na życie. Powiedzieć, że się udało, to za mało. Powstał projekt, którym zachwycił się świat, a kariera Jana Sikory nabrała nieprawdopodobnego rozpędu. Dziś jednym tchem zalicza się go do grona najlepszych polskich architektów młodego pokolenia i gdy patrzy się na jego zawodowy dorobek, trudno uwierzyć, że nie tak dawno myślał o planie B.
Widzę na ścianie niedokończone malowidło, piękny ptak... To Twoje dzieło?
Tak, to moje dzieło. Ma dla mnie wymiar sentymentalny i jest ważną częścią mojej pracowni. Przywołuje ważną dla mnie, kilkumiesięczną podróż do Ameryki Południowej, którą odbyłem na studiach. Dżungla, dzika natura, Indianie, mnóstwo przygód, również tych niebezpiecznych. Często wracam pamięcią do tych szalonych i pięknych czasów, które ukształtowały mnie jako człowieka oraz miały wpływ na moje projektowanie.
Opowiedz o tych przygodach...
Mógłbym opowiadać godzinami, ale opowiem historię, która mogła się skończyć dla mnie nie najlepiej. Z kolegą podróżowaliśmy po Ameryce Południowej. W Brazylii i Peru przez dwa tygodnie spływaliśmy Amazonką. Zdarzało się, że mijaliśmy łodzie tamtejszych piratów. Na szczęście nie byliśmy obiektem ich zainteresowania i bezpiecznie dotarliśmy do celu, a tym celem była od dawna planowana wyprawa do amazońskiej dżungli. To był piękny czas, spędziłem tydzień w kolumbijskiej dżungli u Indian z plemienia Yagua. Oni wciąż żyją w oderwaniu od cywilizacji. Problem jednak zrobił się później, gdy próbowaliśmy wjechać do Peru. Okazuje się, że nie mieliśmy wizy do Kolumbii, granicę brazylijsko-kolumbijską przekroczyliśmy nielegalnie, a to przestępstwo zagrożone karą więzienia. Ceną za wolność był projekt domu, który zrobiłem szefowi posterunku granicznego.
Masz w sobie coś z nomady?
Na pewno! Podróże towarzyszyły mi od małego. Nie było wakacji, podczas których nie ciągnęłoby mnie w nieznane. Podróżowałem głównie autostopem, bez pieniędzy, żywiąc się tym na co było mnie stać, a stać mnie było na niewiele. W półtora miesiąca pół Europy objechać za 400 złotych to jest osiągnięcie, brzmi jak niesamowita abstrakcja, ale takie rzeczy się działy. Najważniejsza była przygoda. Mam w sobie wykształcony ten wewnętrzny niepokój podróżnika, uwielbiam odciąć się od cywilizacji, pooddychać naturą. Staram się też zarazić tym moje dzieci, nawet niedawno byłem z nimi w Otominie pod namiotem. Zima, ognisko, odgłosy zwierząt, wszechobecna natura – to jest to!
Nawiązując jeszcze do tego malowidła na ścianie. Czy to prawda, że byłeś gotowy porzucić studiowanie architektury wnętrz na rzecz malowania, artystycznego życia we Francji?
Tak, to prawda. Początki mojej pracy twórczej wiążą się z malarstwem. Mój pobyt w Lille był najbardziej wartościowym pod względem twórczym okresem w moim życiu. Nie tylko dlatego, że zauroczył mnie styl i urok francuskiej artystycznej bohemy, ale dlatego, że wtedy, jak niewiele razy wcześniej, poznałem artystyczną wolność w pełni. Uwielbiałem malować na ulicy, bo energia, która do mnie wracała była niezwykła. Francuzi, mieszkańcy Lille to ludzie wychowani na sztuce, doskonale ją rozumieją, otaczają się nią na co dzień. Jak tylko usiadłem na rynku w Lille i zacząłem malować tamtejszą architekturę, to od razu wokół mnie gromadziły się tłumy. Ludzie szczerze podziwiali anonimowego przecież artystę.
Tak mocno Cię wciągnęła ta francuska bohema?
W Lille spędziłem półtora roku, czułem się tam jak w domu. Miałem wyjątkowe porozumienie na poziomie duchowym z miastem i jego mieszkańcami. Bywałem tam bezdomny, prawie nikogo nie znałem, zostawiła mnie tam dziewczyna, ale zawsze ktoś wyciągnął pomocną dłoń do artysty. To są ludzie, którzy przygarniają artystów i ich rozumieją, są mieszczanami, którzy otaczają się sztuką.
Dlaczego wróciłeś i postawiłeś na architekturę?
To dobre pytanie. Chyba dojrzałem do stabilizacji. Utrzymywanie się z malarstwa tej stabilizacji nie gwarantowało. Chociaż miałem we Francji czas, w którym wystawiałem się w całkiem dobrej galerii, a podczas wystawy sprzedano wszystkie moje obrazy. W bardzo krótkim czasie z człowieka biednego i bezdomnego, stałem się artystą dość zamożnym, jak na moje postrzeganie zamożności. Wciąż jednak te okresy prosperity przemieszane były z okresami, kiedy zastanawiałem się, czy pieniądze wydać na jedzenie, czy na farby. Dlatego wróciłem do Polski. Sześć lat później, gdy przeszedłem jeszcze kilka innych dróg, zupełnie z innej strony doszedłem do tego samego miejsca, tej samej francuskiej kawiarni, w której siadałem jako młody człowiek. Do malowania abstrakcyjnych form. Tym razem jednak w przestrzeni, jako projektant wnętrz. Zdałem sobie sprawę z tego, co było tak oczywiste i na wyciągnięcie ręki – z najbardziej oczywistej dla mnie prawdy: architekt wnętrz to malarz
przestrzeni.
Malarstwo wydaje się sztuką, która jest uosobieniem wolności. Nie ma tutaj granic, w przeciwieństwie do architektury...
Malarstwo i architektura to dwie siostry, te dwie dziedziny się wzajemnie przenikają. Na końcu i tak zawsze jest funkcjonalność, komfort, bezpieczeństwo opakowane w jak najładniejszą formę. No i kontekst kulturowy, osobisty i relacje między ludźmi.
A czy w architekturze jest miejsce w ogóle na eksperymenty, na ryzyko, czy to jest tylko przywilej tych największych architektów, jak na przykład nieżyjąca już Zaha Hadid?
Zaha Hadid była architektem natchnionym, tworzącym rzeźbiarskie wręcz formy. Niepokorna wizjonerka, bezkompromisowa królowa falującej formy, przeciwniczka kątów prostych, jej projekty sprawiają wrażenie jakby zaprzeczały prawom fizyki. Taki styl w architekturze nazywamy dekonstruktywizmem. I choćby na jej przykładzie można stwierdzić, że współczesna architektura często jest wynikiem eksperymentu. Osobiście bliżsi mi są jednak architekci stawiający użytkownika, a nie formę, w centrum działań, tacy jak Aleandro Aravena, czy Jana Gehl.
Jakie są kluczowe problemy architektury, przestrzeni?
Posłużę się tutaj słowami mojej koleżanki po fachu, która w którymś z magazynów opublikowała tekst pt. Oswajanie przestrzeni. Kluczowym problemem w Polsce jest to, że nie wykształciliśmy jeszcze dojrzałej debaty o przestrzeni, o projektowaniu. Zmiana potrzeb życiowych silnie wpływa na relację między ludźmi a przestrzenią, a zmieniający się styl życia powinien wpływać na rodzaj i charakter projektowanych obiektów i miejsc. Ludzie coraz częściej traktują przestrzeń miejską jako przedłużenie strefy domowej. Dlatego projektowanie przestrzeni publicznych to wielkie wyzwanie dla projektantów, bo ma ono bezpośredni wpływ na kształt przyszłych więzi społecznych. Dobrze zaprojektowana przestrzeń aktywuje mieszkańców i może stać się zalążkiem pozytywnej zmiany całej dzielnicy. W Polsce jeszcze wciąż zbyt małą wagę przywiązujemy do świadomego, zrównoważonego projektowania.
Co to jest odpowiedzialne projektowanie? W jaki sposób projektuje świadomy architekt?
Dawniej klienci byli przyzwyczajeni do kupowania rzeczy, które są wytworem projektanta i jego sposobu postrzegania rzeczywistości. Najważniejszy był produkt, jego forma oraz funkcja. Dziś nie wystarczy, że będą tworzyć tylko ładne i praktyczne produkty, które się dobrze sprzedadzą. Teraz chcemy, aby produkt był nośnikiem wartości, wzbudzał emocje. Design stał się bardziej empatyczny. Projektanci mogą też tworzyć produkty i usługi, które lepiej odpowiadają na różne problemy współczesności, jak wyrównywanie szans chorych, kwestia starzenia się społeczeństw, czy cały szereg zagadnień związanych z ze zmieniającymi się modelami społecznymi.
Sustainable design - zrównoważone projektowanie. To najważniejszy trend w designie?
Tak. To znak czasów. Design zrównoważony jest przede wszystkim powszechną reakcją na globalny kryzys ekologiczny, gwałtowny wzrost gospodarczy i wzrost liczby ludności. Jest to holistyczne podejście, które stymuluje rynek w stronę zrównoważonego modelu konsumpcji i produkcji i zwraca uwagę na połączenie człowieka ze środowiskiem naturalnym.
Przykłady zrównoważonego designu?
Można wymieniać długo. Na naszym lokalnym, trójmiejskim rynku można wspomnieć o marce Malafor, która tworząc meble i inne przedmioty użytkowe odwołuje się do idei recyklingu, ekologii i nadawania nowych znaczeń powszechnie dostępnym materiałom i obiektom. Świetnym przykładem zrównoważonego projektowania w zakresie rewitalizacji miast i przestrzeni publicznej jest osiedle Garnizon. Architekci wzięli pod uwagę kontekst potrzeb mieszkańców i stworzyli przestrzeń publiczną stymulującą rozwój relacji społecznych, rozwój interakcji międzyludzkich dając im szerokie możliwości spędzania wolnego czasu poza domem, ale w obrębie swojej małej ojczyzny. Inny dobry przykład to projekt Stoczni Cesarskiej na Młodym Mieście. Henning Larsen projektując Stocznię Cesarską liczył nawet przepływ powietrza między budynkami.
Po co?
Żeby zachęcić ludzi i stworzyć im warunki do tego, by mogli przebywać na zewnątrz jak najdłużej. Nie tylko przez 60 słonecznych dni w roku, ale przez 90-100 dni. Okazuje się, że architektura może mieć wpływ na ograniczenie dyskomfortu związanego z silnym wiatrem, niższą temperaturą. To jest przecież genialne. Tego nie widać gołym okiem, ale taka jest właśnie dzisiaj rola projektantów. Dziś w centrum procesu projektowego stoi człowiek. Nikt inny, tylko człowiek i jego potrzeby.
A jak wygląda zrównoważony design na świecie?
Świetnym przykładem jest szwedzkie Växjö, które już w 1996 roku, jako pierwsze miasto na świecie zadeklarowało całkowite wyeliminowanie paliw kopalnych do 2030 roku. I to się dzieje, dzisiaj Växjö nazywane jest najbardziej ekologicznym miastem Europy. Kluczowym czynnikiem, który doprowadził do takich osiągnięć w dziedzinie redukcji emisji CO2, jest fakt, że ponad 90% energii wykorzystywanej w mieście do ogrzewania i około połowy energii elektrycznej jest generowana z drewna. Odpady z miejscowego przemysłu drzewnego – gałęzie, kora i trociny – są spalane, aby uzyskać ciepło i energię. Ponadto wznoszone są tutaj energooszczędne budynki z drewna, transport miejski opiera się na biogazie i odnawialnych źródłach energii, rozbudowuje się infrastruktura rowerowa, a w centrum miasta tworzone są miejskie ogródki, w których uprawia się kwiaty, warzywa, owoce.
W tym całym procesie kluczową rolę odgrywają projektanci?
Zdecydowanie tak. Podam inny przykład. Mówiłem o Stoczni Cesarskiej na Młodym Mieście. Marzyłoby mi się, aby u nas zadziało się to co w Malmö w dzielnicy Västra Hamnen (Zachodnia Przystań). Ta dawna dzielnica portowa w ciągu kilku lat przeszła całkowitą transformację i dzisiaj jest określana jako pierwsza w Europie dzielnica o zerowej emisji CO2. W tej byłej stoczni zainstalowano inteligentne systemy ogrzewania i chłodzenia, które wykorzystują wyłącznie energię odnawialną. Dzielnica ma także innowacyjny system utylizacji odpadów, który wykorzystuje zasysanie próżniowe, aby transportować odpady z gospodarstw domowych do centralnego zbiornika pod ziemią. Następnie oddzielane są odpadki żywnościowe, które przetwarzane są na biogaz wykorzystywany przez transport publiczny. Jedną z wielu zalet tego rozwiązania jest brak konieczności kursowania śmieciarek po obszarach mieszkalnych. Ponadto, tutejsze budynki wyposażone są w systemy umożliwiające bardzo niski pobór energii, a na dachach powstały zielone ogrody.
Tego uczysz studentów w gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych?
Tak - mam ciekawą działkę w gdańskej ASP - prowadzę pionierski kierunek studiów, który poświęcony jest rozumieniu przestrzeni przez pryzmat potrzeb człowieka. To architektura widziana przez soczewkę humanizmu. Kierunek nazywa się Architektura Przestrzeni Kulturowych - nazwa mówi sama za siebie.
Starasz się projektować w sposób zrównoważony, odpowiedzialny?
Oczywiście. Na wielu płaszczyznach, zarówno projektując wnętrza prywatne, jak i publiczne. Przykładem odpowiedzialnego designu jest choćby Stacja Kultura w Rumi, ale też stadion w nigeryjskim Lagos.
Zaraz, zaraz... zaprojektowałeś stadion w Lagos? I Polska o tym nie wie?
(Śmiech) No tak, to brzmi bardzo intrygująco. Od koncepcji do realizacji jednak droga daleka. To był międzynarodowy konkurs na koncepcję stadionu piłkarskiego zbudowanego na wysypisku śmieci. Wzięło w nim udział ponad tysiąc zespołów projektowych z całego świata, a nasza koncepcja dostała się do ścisłego finału, w którym wyłoniono 50 najlepszych projektów. W jury są najlepsi światowi architekci. To jest ogromny sukces, dlatego, że jest robiony ze studentami z uczelni trójmiejskich (w tym z ASP), zapraszanych na staże, czy na praktyki. Pracowałem przy tym projekcie wraz z Pauliną Borysik, Anną Kuczewską i Katarzyną Maliszewską.
Ze stadionu w Lagos przenieśmy się do biblioteki w Rumi. Co czuje architekt, kiedy dociera do niego, że dzięki jego pracy rozpoczął się w Polsce pewien trend? Mówię tutaj o budowaniu bibliotek na dworcach, o tych wszystkich obiektach, które mają znaczenie, nie tylko czysto użytkowe, ale społeczne.
Przede wszystkim to dowód na to, że moja praca ma sens. I powiem Ci coś, co Cię zdziwi. Stacja Kultura w Rumi, czyli biblioteka na dworcu kolejowym, miała być moim ostatnim projektem w życiu. Do tej pory miałem wiele wątpliwości, byłem na etapie prób i błędów. Ten projekt to był skok na głęboką wodę - sprawdzenie swoich sił na bardzo wczesnym etapie drogi zawodowej. Postawiłem wszystko na jedną kartę, a jeszcze na dodatek projekt robiłem podczas miesiąca miodowego i zamiast aktywnie wypoczywać, kilka nocy zarwałem w hotelowym lobby pracując nad detalami mebli i kosztorysami.
Na szczęście wyszło. Stacja Kultura została obsypana najważniejszymi nagrodami: w tym dostała Nagordę Architektoniczną Polityki i zwyciężyła w konkursie Library Interior Design Awards na najładniejszą bibliotekę
świata.
I się zaczęło...
No tak, nie da się ukryć, że moja kariera nabrała rozpędu. Nagrody, wywiady, publikacje mediach krajowych i światowych, zacząłem też wykładać na Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku, do mojej pracowni na staże przyjeżdżają architekci z zagranicy. Stałem się też specjalistą od bibliotek (śmiech). Po Stacji Kultura zaprojektowałem ich już kilkanaście, w tym kilka na dworcach – to m.in. biblioteka we Władysławowie, w Lęborku, Kartuzach, czy Sopoteka w Sopocie. Ale projektowałem też bibliotekę w Pałacu Blumenstihl w Rzymie, w budynku Parlamentu Gruzji i sporo innych ciekawych projektów. Największą satysfakcję mam jednak z tego, że te miejsca spełniają swoją rolę, dobrze służą ludziom. W Stacji Kultura odbywa się rocznie 300 wydarzeń kulturalnych, do Sopoteki przychodzi średnio 1000
osób dziennie!
Gdzieś przeczytałem takie Twoje zdanie, że prawdziwym celem projektowania jest tworzenie funkcjonalnego i pięknego świata dla człowieka. Jakbyś to rozwinął?
Najfajniejszym momentem w projektowaniu wnętrza jest, gdy inwestor mówi – Panie Janku, to jest w stu procentach moje wnętrze. O to właśnie chodzi – znaleźć to, co dla człowieka jest najważniejsze, najcenniejsze, z czym się utożsamia, a potem oddać to we wnętrzu, które ma być schronieniem, oazą, swoistym azylem, ujściem dla uczuć, emocji i wspomnień, miejscem, które chłonie się wszystkimi zmysłami.
Wspomniałeś o zmysłach. Jakie znaczenie mają zmysły w odbiorze architektury?
To jest znowu temat rzeka. W życiu ludzi mocno zaczął dominować zmysł wzorku, konsumujemy wszystko obrazkami i jesteśmy teraz ukierunkowani w stronę komunikatów dwuwymiarowych, widzianych na ekranach. Jesteśmy ofiarami cywilizacji obrazkowej. Posługujemy się w coraz większym stopniu pismem obrazkowym – emotikony, memy, zdjęcia na Facebooku, Instagramie, itp. To też przenosi się na architekturę. Większość z nas zna i pozna architekturę tylko przez pryzmat obrazków.
A jak powinniśmy ją poznawać?
Tak, żeby ją poczuć, zrozumieć, wszystkimi zmysłami. Widzisz sofę, która pasuje do Twojego salonu, podoba Ci się. Ok, kupujesz oczami, ale dotknij ją, powąchaj tą skórę, poczuj jej fakturę, zobacz jak reaguje Twoja skóra na zetknięcie z materiałem, posłuchaj dźwięków wydawanych gdy na niej leżysz. Dzisiaj nastąpiła hegemonia wzroku, a inne zmysły, tj. słuch, dotyk, węch stopniowo się przytępiają. Cierpi na tym nasza wrażliwość i nasza pamięć, która w coraz większym stopniu oparta jest o doznania wzrokowe. A gdy tych doznań jest mnóstwo i nie rozkładają się one równomiernie na pozostałe zmysły, pamięć niestety szwankuje. Stajemy się wyjałowionym społeczeństwem.
Bronisz się przed tym?
W każdy możliwy sposób. Kupuję ubrania z naturalnych materiałów, zrezygnowałem ze smartfona na rzecz normalnego telefonu, nie mam w nim Facebooka, Instagrama. Kiedyś było inaczej, byłem gadżeciarzem, w domu mam na przykład cmentarzysko iPhone’ów. Cenię sobie kontakt z naturą. Próbuję też taką filozofię przemycać w mojej pracy zawodowej. Na przykład rekomenduję klientom brak telewizora w salonie. Taki inwestor ma u mnie zawsze zniżkę (śmiech).
Jesteśmy świadkami ogromnej rewolucji technologicznej, ta rewolucja implikuje wiele nowych rozwiązań. Jak to wpływa na projektowanie? Jakie to stawia wyzwania przed tobą jako architektem?
Rewolucja technologiczna na nowo definiuje to czym jest dom i to czym jest miejsce pracy. Pytasz jakie to stawia wyzwania przed architektem. Ja bym dodał, przed świadomym architektem. To przede wszystkim projektowanie wprowadzające pewne ograniczenia. W ubiegłym roku na Gdynia Design Days pokazano między innymi miejsca, które zakłócają sygnał cyfrowy. To samo jest w mojej pracowni, zasięg komórek jest mocno ograniczony.
Mówisz o projektowaniu wprowadzającym ograniczenia, ale ponoć masz zmywarkę podłączoną do internetu...
(Śmiech) No tak, masz mnie. Ale jestem usprawiedliwiony, bo nie mam niestety smartfona z aplikacją, dzięki której mógłbym ją obsługiwać.
To co ci daje zmywarka podłączona do Internetu? I też co powinna dawać?
Ona ma swojego cyfrowego bliźniaka i podobno, gdyby się zepsuła, to bym dokładnie wiedział, w którym miejscu jest problem. Powiem szczerze, świadomość, że jakieś urządzenie się psuje, a mi się wyświetla jaką część mam wymienić, daje mi się ogromną przewagę nad kimś kto by przyszedł i powiedział, że trzeba ją wyrzucić, a ja wtedy mówię takiemu gościowi – stary, nie rozpędzaj się, do wymiany jest część E417. Kurde, fajnie jest być wymiataczem od zmywarek (śmiech).
Nad czym aktualnie pracujesz?
Przede wszystkim Art Inkubator w Sopocie, który powstaje w willi przy ul. Goyki. Niezwykły obiekt i projekt niesamowicie poruszający społecznie. Będzie to dom artystyczny, w którym znajdą się pracownie udostępniane twórcom -rezydentom na określony czas i na potrzeby realizacji projektów artystycznych. Miejsce absolutnie wyjątkowe. To zdecydowanie jeden z najważniejszych projektów w mojej karierze. Robimy też nową restaurację w Gdyni, czy apartament w Oslo.
A jakie jest twoje architektoniczne marzenie?
Restauracja, w której nie ma granicy między kuchnią, a lokalem i na żywo oglądamy jak powstają potrawy, na projektorach oglądamy kucharza. To jest takie rozwinięte open kitchen, coś w rodzaju takiego Chef's Table, ale na żywo. Moje architektoniczne marzenie, to otwarcie własnej restauracji z żoną. Ania ma niesamowite umiejętności kulinarne. Zdradzę, że już nad tym pracujemy.
No to skoro wspominasz o żonie, to zejdźmy z tematów branżowych na prywatne. Ponoć poznaliście się w piątek 13 lipca o godzinie 13?
Tak. Na dodatek było to po najdłuższej imprezie w moim życiu. Trwała 3 tygodnie, rozpoczęła się gdzieś w Polsce, skończyła nad jeziorem. Obudziłem się na plaży, ledwo kleiłem fakty. W niewielkiej odległości ode mnie siedziały dwie kobiety, no i jedna z nich, przepiękna, wpadła mi w oko, w zasadzie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Ogarnąłem się trochę i nawiązałem konwersację. Po ośmiu dniach byliśmy już zaręczeni. Do dzisiaj jeździmy w to miejsce, mamy tam domek letniskowy i chętnie wracamy pamięcią do dnia, w którym się poznaliśmy. To jest nasz azyl, tam się wyłączamy, przenosimy do zupełnie innego świata. Mam wspaniałą rodzinę i ona jest na pierwszym miejscu.