Mówią, że niedługo zniknie z powierzchni Ziemi. Zaleje ją wielka fala, pod którą będzie się topiła powoli, przynosząc wielkie cierpienie swoim wielbicielom. Mimo złych przepowiedni, Wenecja jednak wciąż żyje, rozkochując w sobie kolejne pokolenia wielbicieli karnawału i dobrej zabawy. 

Tu możesz być księżniczką z bajki, królem życia, albo szarą myszką przemykającą po zakamarkach miasta. To naprawdę nieistotne, skoro każdego roku, miesiąca i dnia przez ulicę niesie cię taka sama ludzka fala, w którą możesz się wtopić. Łatwiej jest, kiedy twarz przyozdobisz maską. W końcu mamy karnawał. Cała Wenecja się bawi. Jest bajkowo. 

MASKA ZA 100 EURO

Najazd turystów z całego świata na Wenecję nasila się wraz z rozpoczęciem karnawału, którego otwarcie każdego roku obserwuje 80 tysięcy ludzi. Może więcej. Aż dziw bierze, że setki lat temu położone na adriatyckiej lagunie miasto zapewniało swoim mieszkańcom schronienie przed najazdami barbarzyńców. Na twarzach przyjeżdżających tutaj po raz pierwszy zawsze maluje się ten sam wyraz niedowierzania i zachwytu. Ci, którzy pojawiają się tu w czasie karnawału są też pełni ekscytacji. Dla nich to trochę jak przeniesienie się w czasie, albo wejście na plan filmu kostiumowego. Nic dziwnego, otwarcie tego spektakularnego wydarzenia, jakim jest karnawał, jest nawiązaniem do dawnych jego tradycji, kiedy ze słynnej dzwonnicy zjeżdżał na linie akrobata w stroju anioła. 

Centrum zabawy skupia się na placu świętego Marka. W różnych jego miejscach poustawiane są estrady, na których występują teatry, komicy, albo gra się muzykę. Liczy się strój, jednak schowanie się za karnawałową maską nie jest tanie. Historia charakterystycznych dla Wenecji karnawałowych masek wzięła się z przedstawień commedii dell'arte granych w czasach renesansu. Aktorzy występowali wówczas w maskach, które później pojawiały się w sztukach teatralnych Carlo Goldoniego czy Carlo Gozziego. Ręcznie malowana, zakrywająca całą twarz, kosztuje co najmniej 100 euro. Jednak chęć jej posiadania dla wielu jest tak ogromna, iż lekką ręką wydają wskazaną sumę. 

WYRZUĆ PRZEWODNIK

Wenecja wydaje się być w całości wielką historyczną scenografią, choć to nie Paryż czy Londyn, gdzie wystarczy w program zwiedzania wpisać kilka adresów, jak Luwr czy Tate Modern, by poczuć się wypełnionym, a nawet przepełnionym estetycznymi wrażeniami. Tu taką listę rzeczy do zobaczenia stworzyć byłoby niezwykle trudno, ponieważ dawna sztuka jest rozsypana praktycznie po całym mieście. Większość budynków w Wenecji to zabytki pod ochroną konserwatora. Wydaje się, że tu każdy kamień ma do opowiedzenia jakąś historię. Lepiej więc posłuchać rodowitych wenecjan i kieszonkowy przewodnik wrzucić do pierwszego lepszego kanału, po czym bez strachu zgubić się w plątaninie uliczek i przerzuconych nad kanałami mostów. Każdy w końcu dotrze na brzeg, na którym tłoczą się weneckie wizytówki. Imponujące tło do miłosnych wyznań. 

Od czego zacząć? Od ogromnego placu św. Marka, ze strzelającą ku niebu wieżą Kampanila, połyskującymi w słońcu kopułami bazyliki, chmarami wszechobecnych gołębi i porozstawianymi stolikami zdecydowanie zbyt drogich kawiarni, w których kawa potrafi kosztować miesięczną pensję. Niektórym już ten obrazek, okraszony widokiem Pałacu Dożów, wystarczy do pełnego szczęścia. W plan wpisują jeszcze przechadzkę 400-letnim Mostem Westchnień. Po programie obowiązkowym pora na program dowolny. Labirynt wąskich uliczek prowadzi stąd na Rialto, albo do dzielnicy Accademia, gdzie łatwiej odkryć zaciszne restauracje i warsztaty rzemieślnicze. Tam Wenecja pokazuje zupełnie inne oblicze. Jeśli już gubić drogę, to w mieście, które na to zasługuje. Wałęsanie się bez celu może być świetnym sposobem na poznawanie Wenecji.

MUZYKA WENECJI 

Na wody Canale Grande co rusz wypływają przepiękne jednostki o rozpiętych żaglach, zaś po pokładach krzątają się setki wioślarzy. Wszechobecny plusk wody jest muzyką Wenecji. Zamiast warkotu samochodów, ryku autobusów czy tramwajów, na pierwszy plan wybija się dźwięk wydawany przez fale i terkot motorowych łodzi. W Wenecji cały transport odbywa się wyłącznie drogą wodną i na piechotę. Nikomu to nie przeszkadza, bowiem prosto z dworca wskoczyć można na łódź linii nr 1 i dotrzeć nad Canale Grande lub prosto na plac św. Marka. Są też gondole, symbol miasta. Za 50 minut podziwiania weneckiej architektury z obitej pluszem kanapy trzeba zapłacić 80 euro, a po zachodzie słońca nawet więcej.

Im hałaśliwsza jest Wenecja turystyczna, tym bardziej kojące i autentyczne wydaje się prawdziwe oblicze okolicznych wysp.  Komu więc znudzą się ciasne kanały, może popłynąć dalej, na wyspy tutejszej laguny. Taka wycieczka z reguły jest wytchnieniem od zatłoczonych ulic Wenecji. Do Murano, Burano, Torcello, Giudecca, San Michele i Lido można dopłynąć w kilka minut vaporetto (wodnym autobusem), do innych - trzeba wynająć wodną taksówkę. Na wyspie Lido i w kontynentalnej części miasta, w Mestre znów można zobaczyć auta i autobusy.   

MOŻE WALENTYNKI?

Europa jest pełna idealnych miast na romantyczny wyjazd dla dwojga. Werona, Rzym, Paryż – każde z tych miejsc kojarzy się ze spacerami i wspólnym czekaniem na zachód słońca. Jest też Wenecja. Jeśli wierzyć tutejszym hotelarzom, w porównaniu do normalnego weekendu, przed Dniem Świętego Walentego liczba hotelowych rezerwacji wzrasta tam o 12 procent. Nic w tym dziwnego, skoro na myśl o przepłynięciu gondolą przez Canal Grande i podziwianiu weneckich pałaców, które liczą sobie nawet 700 lat, serce od razu bije szybciej. 

Wszystkie liczne bary przy placach i placykach zapełniają się ludźmi, którzy nie śpieszą się do swych hoteli. Nie wszyscy zadowoleni są z tego, co podaje im kelner. Zapominają, jak znaleźć dobrą, włoską restaurację. A wystarczy przecież zapomnieć o przewodnikach i poszukać takiej, która menu ma tylko po włosku, i to menu jest krótkie. Najlepiej wejść do środka, porozmawiać z kelnerem czy właścicielem. Nawet jeśli zna się tylko kilka słów po włosku, warto to zrobić. Na szybką przekąskę wstąpić można do barów bacaro, będących czymś w rodzaju hiszpańskich tapas barów. Chociaż z drugiej strony, po co się tu spieszyć?   

KIEDY PRZYJDZIE KATAKLIZM...

Każdego roku roku historyczne centrum opuszcza na stałe kilkaset osób. Exodus trwa od lat. Rekordową liczbę ucieczek zanotowano w 1951 roku - było ich wtedy 174 tysiące. Mieszkańcy Wenecji są zdania, że ich mała ojczyzna jest doskonałym miejscem na karnawał, ale najgorszym na codzienne życie. Zdania nie zmieniają od lat, pewnie dlatego mieszka tam 56 tysięcy ludzi, trzy razy mniej niż
sześć dekad temu. 

13 milionów przyjezdnych rocznie - miasto kłania się w pas turystom (choć od czasu do czasu zastanawia się, czy nie wprowadzić jakichś ograniczeń dla liczby przyjezdnych), odwracając się od swoich mieszkańców. Ze świecą szukać sklepików ze świeżymi warzywami, czy tradycyjnymi produktami, a bez nich Wenecja zaczyna wyglądać trochę jak wesołe miasteczko, w którym stawia się sztuczne dekoracje dla uciechy gawiedzi. Wenecja tonie – mówią miejscowi. Tonie zalewana falą turystów. Z drugiej strony Wenecja wyczyszczona z turystów zamieniłaby się w prowincjonalne miasto. Zapewne niewielu tego chce. Psycholog powiedziałby, że Wenecja ma rozdwojenie jaźni.