Magdalena Czarzyńska – Jachim

Prezydent Miasta Sopot

Szukamy swojego miejsca

Nie mamy przemysłu, ale mamy wyjątkowy potencjał, który stanowi o sile Sopotu. Jednym ze składowych tego potencjału są ludzie kultury. Inwestowanie w twórców, instytucje kultury, z drugiej strony w wybitne wydarzenia jest działaniem prospołecznym, ale także gospodarczym, bo służy mieszkańcom i generuje ruch turystyczny. Jest to więc racjonalne działanie ekonomiczne. Mamy wyjątkowe miejsca, które możemy jeszcze lepiej wykorzystać, bazując na potencjale, który został już zbudowany, rozwijając go, a czasami moderując – mówi Magdalena Czarzyńska – Jachim, Prezydent Miasta Sopot w rozmowie z Michałem Stankiewiczem o gospodarczej kondycji Sopotu.

Michał Stankiewicz: W jakim miejscu jest dzisiaj Sopot?

Magdalena Czarzyńska – Jachim: Jesteśmy bardzo dobrze przygotowani do pozyskania środków zewnętrznych, w tym środków z KPO, musimy jednak pamiętać, że samorządy są w trudnej sytuacji po rządach PiS. Na stole leży dużo pieniędzy, ale żeby móc z nich skorzystać, trzeba mieć więcej wkładu własnego. Część z tych instrumentów, szczególnie KPO, decyzją poprzedniego rządu ma charakter pożyczki. W Sopocie mamy bardzo niskie zadłużenie, ale zaplanowaliśmy w budżecie duży deficyt w wysokości 100 mln zł, po to, by przeznaczyć go na wkład własny konieczny do pozyskania środków na inwestycje.

Zasady można zmienić.

Dlatego jako samorządy chcemy uczestniczyć w renegocjacji KPO – przesunięcia środków z części pożyczkowej na dotacyjną, szczególnie jeżeli chodzi o zielony ład, tematy związane z klimatem, kulturą, zdrowiem i ekologią. Czas na skonsumowanie środków z KPO jest dramatycznie krótki. Powinny być więc renegocjacje, które umożliwią sfinansowanie ze środków KPO rzeczy, które zostały już wykonane, jak np. w Sopocie termomodernizacja. Obawiamy się też, że rynek zareaguje na boom inwestycyjny podniesieniem cen, bo wszyscy będą się ścigać na terminy. One będą tutaj kluczowe. Więc z jednej strony cieszymy się, że na stole pojawia się realne wsparcie dla samorządów, ale z drugiej cały czas postulujemy, by wzmacniać sytuację finansową samorządów, by mogły efektywnie skorzystać z tych środków. O tym rozmawiam na spotkaniach z rządem razem z innymi samorządowcami.

KPO jest bardzo ważnym narzędziem, ale niezależnie od tego, ile możemy mieć z KPO, ile z podatków i innych źródeł, to każda gmina ma określony budżet, którym zarządza. I może robić to dobrze albo źle. W Sopocie dużo miejsca zajmuje kultura, jej udział w budżecie jest dwukrotnie większy niż w Gdańsku i Gdyni, 6% wobec 3% w tych miastach. Z czego wynika tak duży udział?

Nie mamy przemysłu, ale mamy potencjał, który stanowi o sile miasta. Jednym ze składowych tego potencjału, jak mówiłam jest kultura. Inwestowanie w twórców, instytucje kultury, w wydarzenia jest także działaniem gospodarczym, bo generuje ruch turystyczny. Jest to więc racjonalne działanie ekonomiczne. Mamy natomiast takie miejsca, które możemy jeszcze lepiej wykorzystać, bazując na potencjale, który został już zbudowany, rozwijając go, a czasami moderując. Cieszy mnie np. renesans muzyki klasycznej. Dlatego budżetujemy koncert muzyki z filmu „Chłopi” w Operze Leśnej, mamy dwa duże wspaniałe festiwale muzyki klasycznej jak Sopot Classic i Baltic Opera Festival, festiwal operowy. Wraca już w czerwcu Festiwal Dwa Teatry. To działania promocyjne, turystyczne, a co najważniejsze, budujące tożsamość miasta.

Kultura i turystyka to dzisiaj główny profil gospodarczy Sopotu?

Kolejną ważną nogą jest noga uzdrowiskowa, tutaj jesteśmy jednak na początku budowy własnej infrastruktury. Mamy tą zaletę, że możemy mieć gości, nie tylko turystów. W nomenklaturze turysta to osoba, która musi nocować przynajmniej jedną noc. Tymczasem potencjał Sopotu budują też goście, którzy przyjadą tutaj spędzić dzień, wieczór, uczestniczyć w wydarzeniu lub skorzystać z oferty uzdrowiskowej. Nie muszą nocować. To mieszkańcy Trójmiasta, Pomorza, Polski. W tego typu rozmowach nie lubię dychotomii, czy coś jest dla mieszkańców, czy też dla gości i turystów. Dla wszystkich. Jeżeli nie byłoby takiego szerokiego spektrum nie mielibyśmy Ergo Areny, bo kto w 30 - tysięcznym mieście chodziłby na wydarzenia, których jest tak dużo. I to jest potencjał Sopotu. Stanowimy pewien hub kultury i wolnego czasu dla całego regionu.

Ale to Gdańsk jest dzisiaj „petardą”, i to już w skali europejskiej. Ilościowo, jeżeli chodzi o odwiedzających, ale i jakościowo – mam na myśli ich portfel, czyli siłę nabywczą. Jak tutaj wypada Sopot? Opinie są różne, część gastronomii alarmuje, że sporo klientów przejął Gdańsk.

Niedawno, w piątek chciałam iść z synem do restauracji. I dopiero w ostatni dzień udało się nam znaleźć wolny stolik, więc chyba nie jest tak źle. To wszystko jest procesem, który składa się z wielu klocków. Wyjęcie jednego klocka powoduje, że będziemy w tym samym miejscu za jakiś czas. Wszyscy płaczą po turystach skandynawskich, którzy co prawda zaczynają wracać, ale pamiętam, ile było protestów, że są głośni, że alkohol, że chcą dyskotek. No więc nie chcieliśmy dyskotek. Tymczasem nie można zabrać czegoś co jest atrakcyjne dla danego turysty, a potem narzekać, że nie przyjeżdża. Trzeba świadomie podejmować decyzje. Pandemia była takim momentem zatrzymania. Wszyscy zobaczyli pusty Sopot i pojawiły się myśli, że może to jednak nie jest dobry kierunek. Mam też wrażenie, że zmieniły się dyskoteki. Już nie ma takich miejsc, gdzie tysiąc osób się bawi.

W Gdansku są.

A w Sopocie nie, bo tego chcieli mieszkańcy. Pojawi się więc pytanie, czy dalej tego chcemy czy nie. Na pewno jesteśmy na etapie redefinicji oferty miejskiej i szukania swojego miejsca. Gastronomia też musi się zrewidować, że jednak nie tylko podczas sezonu, ale i po nim musi zrobić coś dobrego. Zarządzanie miastem, które jest tak różnorodnym bytem to sztuka kompromisu, ale i też podejmowania decyzji. I pewnej konsekwencji, jeżeli w jakimś dialogu na coś się zdecydujemy. Myślę, że pewne rzeczy w Sopocie udały się, dzięki trochę zero - jedynkowemu systemowi, np. nie zgadzamy się na koncerty i głośną muzykę na plaży.

Bez muzyki gastronomia jednak traci.

W sezonie plażowym nie. Na plaży jest sporo lokali, jak każdy gra inną muzykę to odpoczynek na plaży robi się koszmarem. To wymaga kompromisu i znalezienia rozwiązań, które nie wyleją dziecka z kąpielą.

Jest szansa na przywrócenie muzyki na plaży w Sopocie?

Sopot posiada status uzdrowiska i zawsze należy o tym pamiętać. To nie tylko zaszczyt, ale i określone zobowiązania. Nie planujemy zmian w tym zakresie. Mamy przecież Operę Leśną, klimatyczną scenę LASY. Jestem otwarta na dialog, ale na pewno nie będzie tak, że do tej pory nic nie było, a teraz wszystko będzie wolno. Nie takie są oczekiwania mieszkańców. Sama nie wiem, czy chciałabym spędzić dzień na plaży, jakby mi z jednej strony grało reggae, z drugiej rock, a z trzeciej coś innego.

Wg GUS w Sopocie ludzi w wieku nieprodukcyjnym jest 88 na 100, a w Gdańsku 66. To oznacza, że Sopot ma najwięcej ludzi niepracujących, głównie emerytów. Ich oczekiwania mogą być więc inne niż branż żyjących z turystów.

Ale to właśnie oni są najbardziej otwarci na turystykę. Bo komu ona przeszkadza? Osobom 40+, które kiedyś bawiły się w Sopocie, kupiły tutaj mieszkanie za ciężkie pieniądze i teraz chcą mieć spokój. Ta grupa mieszkańców najbardziej chce, żeby czegoś nie robić albo robić tylko dla nich. Wbrew pozorom seniorzy, co widać po wydarzeniach, chcą mieć potańcówki z muzyką.

Tym bardziej nie rozumiem tak daleko idących ograniczeń.

Bo w pewnym momencie powstała taka kakofonia, że wypoczynek na plaży przestał być wypoczynkiem. Każda restauracja wystawiała głośniki, a przejście plażą, czy Monciakiem było koszmarem. Dźwięk, który się niesie nieustająco potrafi być nie do zniesienia, potrafi być męczący. Nie tego chcą mieszkańcy, jak już powiedziałam.

Wspomniała pani, że miasto jest kompromisem. I ok. Jest jednak ryzyko, że zbytni balans będzie oznaczać, że po trochu zadowoli się wszystkich, a w efekcie tak naprawdę nikogo. Można wpaść w pułapkę nijakości. Jeszcze niedawno Sopot był wyrazisty, zdefiniowany, kojarzony jako kolebka imprezowa, pełna gwiazd i tętniących klubów. Nie każdemu się to podobało, bywało uciążliwe, ale to właśnie tutaj zjeżdżało się Trójmiasto. Był jakiś wyraźny profil i specjalizacja.

Wszystko się zmienia, kiedyś były też wybory miss mokrego podkoszulka.

Tak, wszystko się zmienia, tylko czym ma być teraz Sopot? O jakiego gościa i klienta chce zabiegać?

Wiadomo, że każde miasto chce klienta premium. Takiego, który wyda pieniądze w kulturze, rekreacji czy gastronomii, który będzie szanował miejsce, w którym jest. Każde miasto turystyczne o takiego klienta zabiega. Pamiętajmy, że kiedyś turystyka była elitarna, teraz jest masowa. Dlatego trzeba cały czas szukać. Oferta kuracyjna też jest fajnym rozwiązaniem i może być kołem zamachowym dla hoteli. Szczególnie, że nie chcemy budować sanatorium czy miejsca, gdzie mieszkają kuracjusze, ale raczej centrum rehabilitacyjne, z którego mogą korzystać też goście hotelowi.

O ile lato jest raczej pewniakiem dla biznesu to gorzej z jesienią i zimą. Sopot staje się ciemny, a wielu przedsiębiorców walczy o przetrwanie. Tendencja jest taka, że spora część gastronomii zamyka się po sezonie. Niektórzy już nie wracają. Sopot będzie miastem sezonowym?

Zdecydowanie całorocznym. Mówiąc o gościach z Gdańska, Trójmiasta czy Pomorza, miałam na myśli ich rolę właśnie poza sezonem. Mówiąc o rehabilitacji, czy też wydarzeniach biznesowych, kongresach też mówimy o wzmocnieniu pozasezonowości. Mamy PGS, Ergo Arenę. Właśnie do Sopotu wraca fenomenalny festiwal Dwa Teatry. Staramy się też dofinansować wydarzenia poza sezonem, na pewno chcemy być bardziej całoroczni. I myślę, że to też się trochę zmienia, bo widzimy, że zaczynają nas odwiedzać ludzie w ferie. Mamy dobre powietrze, więc na pewno będziemy zabiegać, żeby ci goście byli cały rok.

Dla mnie pewnym symbolem jest ulica Podjazd, główna dojazdowa do Monciaka. Wjeżdżam nią, widzę nową nawierzchnię, obok nowy woonerf i … pusty pawilon, gdzie do 2022 roku działało kilku małych, lokalnych przedsiębiorców.

Ile razy kupił tam pan pędzel?

Nie kupiłem, ale bywałem w znajdujących się tam knajpach.

To były budynki substandartowe, po zburzonej w czasie wojny kamienicy. Rada miasta zdecydowała o sprzedaży pawilonu. Podam może inny przykład, np. ulicy 3 Maja, stamtąd, po remoncie, zgłaszali się przedsiębiorcy, by święto ulicy zrobić.

Ale ja pytam o ulicę Podjazd i sytuację sprzed jej remontu. Czym kierowała się rada miasta, władze, by pozbyć się tych ludzi? Wśród nich przedsiębiorcę, który prowadził tam swój biznes nieprzerwanie 39 lat.

Taką decyzję podjęła Rada Miasta. Zresztą czy mamy znowu nacjonalizować pewne miejsca, czy oddawać je na wolny rynek?

Jeżeli już je sprzedajemy to może chociaż nie usuwać działalności, tylko umożliwić im działanie jak najdłużej? Teraz pawilon drugi rok stoi pusty i niszczeje.

Nie jestem przekonana, że aż tak żyła ta ulica. Ale dalej działa tam pracownia artystyczna, ostatnio rozstrzygnęliśmy przetarg na kolejną. Wygrała artystka rzeźbiarka.

Żyła. Na pożegnaniu tych lokali był tłum mieszkańców. Może jest zbyt duży dystans pomiędzy urzędem miasta, a ludźmi?

Z tego co wiem, wielokrotnie były prowadzone rozmowy z tym przedsiębiorcą. Wiedział, że lokal jest tymczasowy, substandartowy. Zresztą dziś prowadzi z powodzeniem restaurację na ul. Grunwaldzkiej. Miasto się współtworzy, nikt nie ma monopolu na wiedzę. Zróbmy coś razem zamiast przerzucać się. Mamy to z komuny. Nikt nie uważa, że radny to mój przedstawiciel, ale, że to władza. Mamy inne myślenie niż na Zachodzie, bo cały czas pokutuje myślenie – oni i my. I ustawiamy się do zwarcia. Dotyczy to jednej i drugiej strony. Dla mnie to jest błąd. W swoim programie wyborczym stawiam na rozmowę, wiele rzeczy mnie zainspirowało i zdziwiło. Ktoś chce ławkę w jednym miejscu, młodzież chce czegoś innego, a seniorzy jeszcze czegoś innego. Tak, ale musimy rozmawiać. Kiedy inwestor nabywa nieruchomość, to zakładamy, że będzie tam realizował swój projekt tworzył dobrą przestrzeń dla biznesu czy innych usług. Ale nie zawsze to realizuje, a my nie mamy możliwości rozliczenia wizji, bo mamy wolność gospodarczą. W związku z tym zawsze jest jakieś ryzyko. Spójrzmy na dworzec. Bardzo potrzebna inwestycja. Ja też myślałam jak wszyscy, że będzie hulał. Ale jego właściciel działa jak działa, a my nie wszystkim możemy sterować.

Czy miasto posiada jakieś instrumenty nacisku wobec takich miejsc?

Jest Plan Zagospodarowania Przestrzennego. Mamy unikalną w skali kraju uchwałę krajobrazową. Nie możemy i nie chcemy inaczej ingerować we własność prywatną.

Dochodzimy do relacji pomiędzy miastem, a przedsiębiorcami. I tymi lokalnymi, i tymi, którzy tutaj tylko inwestują. Jaki macie pomysł, by wspierać, a przede wszystkim budować relacje z przedsiębiorcami?

W moim programie wyborczym jest Rada Biznesu i Punkt Obsługi Inwestora. Co do tych lokalnych, naszą rolą jest to, żeby ich działalności miały klientów, mieszkańców czy gości. To możemy próbować robić, lepiej lub gorzej. Z tym, że Trójmiasto jest specyficzne, szczególnie Gdańsk lub Sopot. Ani w Gdańsku, ani w Sopocie w przeciwieństwie do Warszawy lub Krakowa nie było w latach powojennych takiej liczby warsztatów, małych sklepików, usług i innych punktów.

Ale mieliśmy w Sopocie sklep z fortepianami.

Nie było jednak takiej skali. Trudno, żeby miasto wymyślało komuś biznes. Czasami jak mówimy o czymś na poziomie ogólnym to wszyscy godzą się na consensus. Ale jak przychodzi do tego, że „to jest u mnie”, to zaczynają się schody. Wszyscy chcą więcej zieleni, mniej samochodów, ale nie daj boże komuś posadzić drzewo pod domem i zabrać miejsce parkingowe. To wszystko zespół naczyń połączonych. Widzę tutaj rolę miasta, które daje wysoką jakość życia mieszkańcom, daje usługi i rozszerza te usługi na miejscu. Stara się tworzyć taki klimat, by biznesy, które ktoś tutaj robi i wpisują się w ogólną strategię, miały klientów. W dużym skrócie. A czy to będzie sklep z warkoczykami czy restauracja powinien decydować rynek i biznes. Miasto nie powinno prowadzić działalności. I w Sopocie to się sprawdza.

W Sopocie jest jeszcze jeden duży problem. Wielka liczba mieszkań na wynajem, które zimą stoją puste.

Tak, ale to wymaga rozwiązań systemowych na poziomie państwa. Nie mamy mechanizmów, rząd PiS był głuchy na te potrzeby. A patrząc na głód mieszkaniowy powinniśmy je mieć, tak by opłacał się bardziej najem długoterminowy niż krótkoterminowy. Faktycznie mamy zasób mieszkań, które przez 10 miesięcy stoją puste. I nie chodzi tylko o Sopot, ale to problem ogólnokrajowy. Z drugiej strony mamy bardzo dużą grupę osób, młodych i nie tylko, którzy nie chcą posiadać. Oni chcą mieszkać w fajnym miejscu i są w stanie wynajmować mieszkanie przez lata. Nie dążą do własności, chcą mieć swobodę, ale chcą też mieć gwarancję, że ktoś im nagle nie podniesie czynszu o 200% lub powie: „sorry, mamy teraz przez dwa miesiące letników, więc sobie coś znajdźcie”.

I jak to zmienicie?

Rozmawiałam już z nowym ministrem sportu i turystyki, Sławomirem Nitrasem oraz sekretarzem stanu Piotrem Borysem. Złożyłam projekt ustawy dot. najmu krótkoterminowego i mam tu zrozumienie. Rozmawialiśmy też z ekonomistami, poprosiłam o analizy i fiskalne regulacje, które, by ten najem długoterminowy preferowały. Puste okna to bolączka centrum miast, a u nas prawie cały Sopot stanowi centrum.

Wracając do relacji z przedsiębiorcami. Oddzieliłbym tych lokalnych, drobnych od tych dużych. W Sopocie są przestrzenie i platformy wymiany myśli w dziedzinie kultury, sportu, turystyki. Czy jest jednak platforma, gdzie lokalni przedsiębiorcy mogą w sposób zorganizowany prowadzić dialog z miastem?

Myślę, że to co do tej pory robiłam chociażby w ramach stowarzyszenia Sopot Dla Ciebie już procentuje. Widzę interakcję pomiędzy ludźmi. Takim ciałem może być Rada Biznesu, którą powołam. Nie będzie radą turystyczną, bo ta branża spotyka się w ramach Sopockiej Organizacji Turystycznej, która cyklicznie organizuje spotkania swoich członków w ramach tzw. poranków. Do tej pory blisko 500 osób w takich spotkaniach uczestniczyło.

Ale to było dla członków SOT. A ci co nie chcą tam należeć lub nie pasują ze względu na branżę?

Dlatego mówię o Radzie Biznesu. Co nie zmienia faktu, że cały czas jesteśmy otwarci dla biznesu. Jak ktoś mnie pyta jak się z panią skontaktować to mówię, by napisać maila. Odbieram je osobiście.

Samorządy tworzą jednak różne platformy, bardziej lub mniej zinstytucjonalizowane ciała do takich relacji. Robią źle?

Nie, ale musi być chęć oddolna. Ludzie muszą chcieć ze sobą się spotykać. Mogę mnóstwo zarządzeń wydać, ale jeżeli nie będzie realnej chęci współpracy, spotkania i dyskusji, to moje działania będą nieskuteczne.

Urząd nie musi sam wszystkiego robić, to jasne, ale powinien stawiać dobre diagnozy, a im lepszy kontakt urzędu z przedsiębiorcami tym większa szansa na podejmowanie dobrych decyzji. To samo dotyczy potencjalnych, zewnętrznych inwestorów. Prosta rzecz – przeglądam stronę www urzędu w Sopocie pod kątem kontaktu biznesowego i wyskakuje mi … kontakt do działu podatków i egzekucji. No fajnie. Na stronach innych urzędów, a zajrzałem do porówywalnych wielkością gmin, znalazłem szybko komórki do obsługi inwestorów, nie mówiąc o centrach przedsiębiorczości. Sopot nigdy nie potrzebywał takich narzędzi?

Myślę, że jesteśmy postrzegani jako bardzo przyjazny i otwarty urząd. Na pewno można zrobić coś lepiej, ale nie mamy wielkich terenów inwestycyjnych. Jesteśmy miastem zamkniętym, nie mamy przedmieść i nigdy nie będziemy ich rozwijać, rozbudowywać, więc też nie szukamy nie wiadomo jakich inwestorów. Wkładamy z SOT-em bardzo dużo wysiłku w budowanie marki, bo wtedy inwestorzy chcą tutaj zaistnieć. To zawsze jest dyskusja, czy powinniśmy wystawiać się na targach, gdy mamy raptem 3 działki. Chodzi o koszt udziału w targach. Musimy brać pod uwagę skalę miasta. Oczywiście wszystko można poprawić, zrobić lepiej. I dlatego w programie mam Radę Biznesu i smartowy, skonsolidowany urząd w sensie usług dla mieszkańców, w tym dla przedsiębiorców.

Jesteśmy na etapie redefinicji oferty miejskiej i szukania swojego miejsca. Gastronomia też musi się zrewidować, że jednak nie tylko podczas sezonu, ale i po nim musi zrobić coś dobrego.”