Przez kraj przetoczyła się ostatnio dyskusja o cywilizacyjnej wyższości Polski nad Francją, a symbolem tejże wyższości jest widelec. Słowa ministra Kownackiego o tym, że Francuzi  "to są ludzie, którzy uczyli się jeść od nas widelcem parę wieków temu" skłoniły mnie do zgłębienia tematu. 

Historia ewolucji sztućców jest bardzo fascynująca. Dowiedziałem się na przykład, że nóż stołowy wykształcił się dopiero w drugiej połowie XVIII wieku, chociaż jako narzędzie oraz jako broń towarzyszył przecież człowiekowi od czasów niemalże prehistorycznych. Inna ciekawostka związana jest z rzeczonym widelcem, który do Europy dotarł w XI wieku przywieziony przez pochodzącą z Bizancjum księżniczkę. W tamtych czasach posługiwanie się widelcem uznawano jednak za przejaw heretyckiej demonstracji i Kościół zakazał jego używania. 

Z  czasem sytuacja zaczęła się zmieniać, widelec przestał kłuć biskupów w tyłki i mógł zająć zaszczytne miejsce na dworskich stołach we Włoszech. Do Polski widelec przybył z księżniczką Boną Sforzą w 1518 r., a w 1533 r. z Włoch do Francji przywiozła go Katarzyna Medycejska, żona króla Henryka II. I to jej Francuzi zawdzięczają ten cywilizacyjny postęp. Źródła historyczne dowodzą zatem, że minister Kownacki się mylił lub po prostu chciał się sam nominować do nagrody "Srebrne Usta" przyznawanej przez radiową Trójkę.

Tak, czy siak, było to skrajnie nieodpowiedzialne, głupie i po prostu bezmyślne. Głupota jest też jednak pewnym sposobem używania umysłu. Mało tego... dla głupoty i mądrości można znaleźć nawet wspólny mianownik, wszak obie te ludzkie cechy są poniekąd nieskończone, tyle, że niestety, głupota dynamicznie się rozwija, a mądrość wręcz przeciwnie. 

I tak właśnie jest z naszym politycznym establishmentem, niezależnie od formacji, poglądów, czy powagi sprawy, nad którą ów establishment się pochyla. Nie ma siły argumentów, jest argument siły. Kto mocniej chlapnie jęzorem? Kto dosadniej dowali do pieca? Kto wręcz zaorze - moje "ulubione" słowo - oponenta? Fundamentem demokracji jest wolność słowa i tolerancja. 

Czy mamy zatem tolerować język nienawiści, jakim od dłuższego czasu posługują się nasze "elity" oraz idący za ich przykładem podzielony i skłócony lud? Czy mamy wychodzić na ulice i protestować, jak ostatnio w sprawie ustawy antyaborcyjnej? Czy ignorować, świadomie izolować się od tego całego nieszczęścia, jakim jest publiczna dysputa na tematy wszelakie? Wszak nie od dziś wiadomo, że kto zbyt długo walczy z głupotą, może na zawsze stracić z oczu prawdę.

Ale jak tu nie walczyć z głupotą, skoro w Sejmie dzieją rzeczy niesłychane. Każdy pewnie słyszał o fotoreporterze, któremu odebrano sejmową akredytację, po tym jak sfotografował bose stopy posłanki wyciągnięte na sejmowej ławie. Zamiast podziękować człowiekowi za wyretuszowanie wystającej słomy, pozbawiono go pracy, bo ponoć godziło to w powagę Sejmu. 

Zwróćcie uwagę na zestawienie tych dwóch słów. Powaga Sejmu. Przecież to oczywisty oksymoron. Dzisiaj w Sejmie jeden poseł pokazuje drugiemu "fucka"! Tylko czekać chwili, gdy siła i tego argumentu okaże się zbyt mało rażąca i jeden drugiemu pociągnie z bańki. Albo wbije widelec w oko. A propos widelca i trwającego sporu, kto kogo uczył jeść tym widelcem. Nawet jeśli podważymy źródła historyczne - a mamy w tym przecież ostatnio wybitne osiągnięcia - to nie wiem, czy warto się licytować z Francuzami. W zamian przecież dostaliśmy miłość francuską. 

 

Jakub Jakubowski