Odpowiem od razu: czytać trzeba „niefabularnie”. Bo i opowieść o królewiczu duńskim czy królu Learze zna prawie każdy. Nie po to idziemy na kolejną inscenizację, by się dowiedzieć „o czym to jest” – w sensie anegdoty. Chcemy wiedzieć, co reżyser ma do powiedzenia o świecie. Ale nie robi tego poprzez opowiedzenie fabuły, tylko jej interpretację. Sztuka i literatura znaczenia „naddają”, to znaczy mają zdolność mówienia więcej niż teksty nieartystyczne, właśnie poprzez swoją kompozycję czy „budowę”. Pierwszy dialog Romea i Julii tworzy regularny sonet, czyli formę dworską, „sztuczną”. Szekspir pokazuje, że młodzi nie umieją jeszcze mówić o uczuciu w sposób naturalny, nie umieją przekroczyć nieśmiałości i mówią „książkowo”. Dopiero za drugim razem wychodzą poza sztywne reguły sonetu i mówią o miłości w sposób nieskrępowany formą. I właśnie ona „naddaje” znaczenia.
Szekspir żył w czasach, kiedy teocentryczny świat średniowiecza został zastąpiony przez rosnący sceptycyzm wobec dogmatów kościelnych i dogmatów władzy, gdzie nowy człowiek miał decydować o swoim losie, przełamywać zastane bariery, a wartości przestały mieć wymiar boski, nabierając znamion arbitralnie przez władzę utworzonych narzędzi ucisku i ograniczeń. Pomimo szalonych różnic, sporo tu podobieństw do dzisiejszego świata, a także do haseł głoszonych przez dzisiejszą sztukę, w tym także i teatr. Tu także walczy się z zastaną hierarchią, z władzą, z patriarchatem, Kościołem i korporacjami, z rasizmem, automatyzmem poznawczym i pojęciowym.
W epoce światopoglądowego zamętu Szekspir zachował jednak niezłomną wiarę w kilka cech niezmiennych, które charakteryzują człowieka bez względu na to, kiedy przyszło mu żyć. Naczelnym przekonaniem była wiara w prawo naturalne. Człowieka czyni nie tytuł, majątek czy wykształcenie, lecz wartości. Ale nie są one ustanowione arbitralnie przez system władzy (kościelnej czy świeckiej), gdyż stanowią prawo natury tego świata i to bez względu na to, czy został on stworzony przez Wszechmogącego, czy też istnieje „sam z siebie”. Bez wartości człowiek zatraca to, co go wyróżnia w świecie zwierząt, stając się „bestią” (słowo wielokrotnie użyte w dramatach mistrza).
Zbyt wielkim artystą był Szekspir by głosić to wszystko w dydaktycznych tyradach. U niego liczą się nie tylko słowa, nie tylko fabuła, ale i to, jaki model świata tworzy dany dramat. W Makbecie, na przykład, dziele osadzonym w średniowiecznej – a więc chrześcijańskiej – Europie, znajdujemy jednak Szkocję pozbawioną hierarchii kościelnej. Kościoła – jako instytucji – tam po prostu nie ma. Nikt nawet nie mówi o mszy, o kościele jako instytucji. Przypadek? Raczej nie. Szkocja pozbawiona jest Kościoła z innego powodu. Otóż, w średniowieczu jako dogmat przyjmowano stanowisko, że etyka pochodzi od Boga, a strażnikiem i gwarantem wartości moralnych na ziemi jest właśnie Kościół; sceptycy nowej ery głosili jednak, że aksjologia nie pochodzi od Boga, a wartości są arbitralnie ustanowione przez człowieka (kulturę).
Jak pogodzić to stanowisko z obiektywnością prawa moralnego? Nie da się; stąd wniosek, że wszystko wolno, byle osiągnąć wyznaczony cel. Że tak jednak nie jest, Makbet przekonuje się zaraz po zabiciu Duncana: przez jego usta nie może się przecisnąć słowo „Amen”. Zostaje odcięty od sfery nadprzyrodzonej. Ale – co ważne - łącznikiem świata człowieka z ową sferą nie jest Kościół lecz... Natura. To ona strzeże porządku moralnego.
Szekspir ukazuje to właśnie poprzez stworzenie specyficznego modelu świata bez Kościoła - instytucji, stojącego na straży ludzkiej moralności. Na każdy gwałt zadany porządkowi moralnemu, w sztuce tej, to Natura reaguje jak unerwiony organizm na zadany ból: głosy słychać na wietrze, kamienie gadają, zwierzęta szaleją, znaki na niebie się ukazują. Innymi słowy, wartości moralne stanowią prawo Natury, nie są narzucone przez władzę, przez instytucję.
Makbet nie wierzy w obiektywizm prawa moralnego, czy też naturalnego, jest wyznawcą nowego sceptycyzmu (człowiek sam ustanawia reguły), dlatego w bestialstwie bezpowrotnie zatraca swoje człowieczeństwo. Jest postacią tragiczną, ale wcale nie dlatego, że zabija. Jego tragedią nie jest tylko to, że staje się zwyrodnialcem, lecz także i to, że – wierząc w arbitralność norm etycznych - zatracił to, co ma najcenniejszego, własne człowieczeństwo. Dopiero w pięknym, końcowym monologu to sobie uświadamia, ale wtedy jest już za późno, nawet na pokutę. Nie jest to zatem opowieść o mordercy, ale o człowieku bez wartości.