What the fuck? To jedno z ulubionych powiedzeń młodzieży. Pytanie stawiane w rozważaniach błahych, jak i tych o znaczeniu egzystencjonalnym. Pytanie wyrażające bezgraniczne zdumienie, często oburzenie. Ostatnie tygodnie sprawiły, że owe „what the fuck?” było najczęściej cisnącym się pytaniem na moje usta.

Zacznę od spraw lokalnych. Od Sopotu, w którym nie mieszkam, ale w którym pracuję. I w którym koncentruje się moje życie towarzyskie. Jeszcze niedawno wszyscy żyliśmy wojną władze miasta - Zatoka Sztuki. Wytoczono najcięższe działa, krew się polała, nie za bardzo wiadomo o co chodzi, a jak nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo... Ale ponoć chodzi głównie o wizerunek. 

Konflikt między miastem a Zatoką Sztuki obserwuję z pozycji zupełnie obojętnej, mało mnie on interesuje, niemniej przy tej całej aferze zadaję sobie wciąż pytanie o wizerunkową politykę Sopotu? Jaki ma być Sopot? Taki jak Mielno z ulicznymi straganami z asortymentem wszystko za piątaka, przaśnymi imprezami i cwaniakami rżnącymi na ulicy w 3 kubki? Czy może jednak miano polskiej Riviery zobowiązuje? Mamy Sheraton, Grand, słynny Monciak, świetne restauracje, galerie, fantastyczną marinę jachtową pełną luksusowych jachtów żaglowych i motorowych. 

Mamy też w Sopocie... festiwal disco polo! I to dwudniowy. Sakramentalne „what the fuck?” przechodzi mi przez gardło wraz z pytaniem, kto wydał zgodę na zorganizowanie na sopockim Hipodromie tego typu imprezy? I to w ostatni weekend wakacji, czyli wtedy, gdy sezon powinno się zakończyć z przytupem? Tymczasem przez dwa dni disco rąbanka niosła się aż po sam brzeg morza, wkradała się zdradziecko ludziom do mieszkań, koniom do stajni, a turyści masowo zaczęli się domagać zwrotu opłaty uzdrowiskowej. Gdzie tu logika, gdzie tu dbałość o wizerunek?

Mam wrażenie, że prezydent Jacek Karnowski, chce być trochę luksusowy i trochę przaśny. Ale tak się nie da, bo doprowadzi to do starcia dwóch odmiennych światów. Gdy jeden z nich osiągnie przewagę, to będzie już za późno na reakcję. Skoro jesteśmy już przy odmiennych światach to nie sposób pominąć tego co się dzieje wokół Solidarności. Nie będę pisał o ideałach tej Solidarności walczącej i tego co z nich zostało, bo wiadomo, że g.... zostało. 

Szef tej związkowej przybudówki największej opozycyjnej partii, która niedługo może być partią rządzącą, ma gębę pełną frazesów o społecznej niesprawiedliwości, biedzie, strasznych warunkach pracy, przywilejach władzy, itp. I o tym mówi koleś, którego konto co miesiąc powiększa się o kilkanaście tysięcy, którego dupę wozi luksusowa limuzyna z kierowcą, który ma do dyspozycji służbowe mieszkania, fundusz reprezentacyjny i luksusowy apartament w hotelu należącym do związku. Facet, który w czasie stanu wojennego służył w czerwonych beretach i ochraniał przed strajkującymi gmach TVP. Gdybyśmy chcieli przełożyć jeden do jeden słynne słowa Jarosława Kaczyńskiego, to można powiedzieć, że Duda stał tam, gdzie stało ZOMO. I taki facet jest szefem związku zawodowego mającego stać na straży praw pracowników? What the fuck?!

Ciekaw jestem, czy gorliwi historycy typu Cenckiewicz, odważyliby się prześwietlić wodza dzisiejszej Solidarności? Ciekawe, czy zadaliby sobie trud by zweryfikować tłumaczenia Dudy, który mówił, że służba wojskowa była wtedy obowiązkowa i nie miał wyboru. Ja tam wiem, że oczywiście była obowiązkowa, ale już elitarne jednostki wojskowe to już inna para kamaszy. Żeby do nich trafić, trzeba było wykazać się inicjatywą. 

Dobra, zostawmy biednego Dudę. Nikt nie jest idealny. Wałęsa też nie był. I być może nawet był w SB. Tylko, że Wałęsie tego nie wybaczono. Mimo, że dokonał czegoś, co zmieniło świat. Duda nie dokonał niczego poza zrobieniem dobrze sobie i swojemu yorkowi, a jego służba w militarnych oddziałach PRL-u pozostała niemal niezauważona. Nikt nie ocenia jego moralności, historycy nie grzebią w archiwach IPN, prawicowi „dziennikarze” nie kłapią paszczami. What the fuck?!

Ale jak w tym kraju ma być normalnie skoro pewien gajowy, który został prezydentem zarządza referendum, w którym nikt nie wie o co chodzi, i tym samym pozwala na wyrzucenie w błoto 100 mln złotych? Całe szczęście, że tego deficytu nie pogłębiła jeszcze telewizja publiczna, która nie zamówiła na referendum badania exit poll. Ktoś na Woronicza trzeźwo pomyślał, że ankieterów może być więcej niż głosujących. 

Jak w tym kraju może być normalnie skoro Człowiekiem Roku Forum Ekonomicznego w Krynicy zostaje człowiek, który wszem i wobec głosi hasło „Polska w ruinie”? Jeśli już brniemy w odmęty absurdu to apeluję do wszelkich gremiów o przyznanie Jarosławowi Kaczyńskiemu tytułu Człowiek Roku w sporcie, wszak mistrzostwa w SKOK-ach nie można mu odmówić. 

Jakub Jakubowski