Jestem chyba jedyną osobą, jaką znam, która kolekcjonuje hejty na swój temat. Hejty, czyli komentarze - pomyje w internecie pod artykułem na dany temat. Jak się okazuje hejty w Polsce mają się dobrze i progresywnie się rozwijają. Paweł Huelle wydał nową książkę, na dole pomyje, że Żyd, mason, że...  Leszek Możdżer otwiera klub w Sopocie, na dole szydera, że lepiej niech pozowaniem do gazet się zajmie, bo mu to lepiej wychodzi. Nergal coś tam, to ludzie, że Koran niech spali, że ma zdychać celebryta – satanista. 

No właśnie, czy nie ma już tematu, pod którym byłyby tylko pochwały? Czy to efekt demokracji? To raczej wynik frustracji, ale też trochę i gry konkurencji. Już to raz publicznie mówiłem, ale ostatnio pod materiałami ukazującymi się na temat mojej działalności zaczęło pojawiać się coraz mniej hejtów. A pod jednym kompletnie nic. Zaniepokojony, osobiście, choć również anonimowo wpisałem soczystego hejta. No i posypała się cała lawina, a ja się uspokoiłem, że jakaś równowaga jednak nastąpiła. Moja kolekcja hejtów na mój temat pozwoliła mi wypracować sobie nawet odpowiednią wiedzę o ich autorach. A po latach nawet dojść kto za niektórymi wpisami stoi. 

Hejterzy dzielą się na nieudaczników, czyli osoby którym nie wyszło, głównie dlatego że są leniwi, mało zdolni i są chamami, więc żony ich opuściły. To oni w większości kochają Jarosława i wierzą w chmurę. Kolejni to konkurencja zawodowa, czyli w moim przypadku właściciele, managerowie innych klubów, często realizatorzy dźwięku, którzy nigdy nie dostaną u nas pracy bo są słabi oraz niedoszli lub byli właściciele klubów. Nie mogą pogodzić się, że jednak się kręci. 

Trzecia grupa to sekta pinczerów politycznych, działających na zlecenie określonych partii. Czyli jeśli w internecie pojawi się jakiś materiał np. o Karnowskim w związku z otwarciem mariny w Sopocie, to grupa pinczerów wrzuca setki hejtów pod artykułem, poruszając nawet sprawy ściągania na maturze z religii. Napisano niedawno że tereny postoczniowe zaczynają żyć nowym życiem, że pojawiają się nowe inicjatywny biznesowe i kulturalne. Komentarze jakże wyborne: lemingi, pedały, hispterzy, kogo stać na to wszystko, gdzie nasza stołówka, nasz wydział W4, Budyń zniszczył stocznię, rozdał, zadeptał, olej opałowy sprzedał do Bułgarii. 

W sumie te wszystkie hejty to krytyka, jakby nie było. Kiedyś nie wolno było krytykować władzy, a znajomym nie wypada. Teraz dzięki internetowi można wyrzygać wszystko każdemu i w każdej chwili. Nawet jeśli większość to żółć, to jednak część tych hejtów ma sporo racji. Ja osobiście hejty dzielę na te zazdrosne i zwracające uwagę. Zazdrosne strasznie mi schlebiają, gdyż sam wiem jakie to uczucie, kiedy ja jestem w dupie, a komuś wszystko wychodzi. Dają energię i mówią idź do przodu i tak trzymaj. 

Te zwracające uwagę trzeba potrafić wychwycić. Większość nie znosi krytyki i uważa ją za akt napaści, ale to najczęściej cenne uwagi, o które trudno wśród przyjaciół i znajomych. Kiedy po otwarciu klubu B90 na terenie Stoczni Gdańskiej przeczytałem te wszystkie hejty, których przesłaniem był nasz szybki upadek, ich autorzy nie spodziewali się jakiej dodali mi ogromnej otuchy, a przede wszystkim wyzwolili determinację w dążeniu do celu. 

Czy hejty mogą spowodować depresję? No właśnie, po to ten felieton byście przestali się przejmować tymi wpisami, tylko zaczęli je odpowiednio interpretować. To jest wskazówka, nie cios. Czy wiecie co czuję za każdym razem kiedy organizowany jest koncert zespołu Behemoth w B90 i następuje nagonka środowisk ultraprawicowych bym zaprzestał tych szatańskich praktyk? Czuję wielkie, chrześcijańskie wsparcie i duży sukces frekwencyjny. Zawsze po każdym koncercie publicznie dziękuję Krucjacie Różańcowej i Ryszardowi Nowakowi, bo kto robi w kulturze, tego kultura trochę jednak obowiązuje.