Młody człowiek co chwilę poprawiał okulary, które zsuwały się na jego nos. Miał na sobie niebieską koszulę, dżinsy i adidasy. Stał już od dłuższej chwili przed ruchliwym skrzyżowaniem w oczekiwaniu na zielone światło. Nogi mu drżały z niecierpliwienia, ale także i z emocji. Już za kilkanaście minut miał podjąć swoją pierwszą pracę w życiu. Nie jakąś tam wielką i odpowiedzialną, ale za to tą… wymarzoną.

Nie był dzieckiem, które sprawiało wiele trudności. Godzinami przesiadywał w swoim pokoiku, słuchał muzyki na gramofonie kupionym przez babcię, czytał książeczki. I bawił się. Wyobrażał sobie, że jest kelnerem w restauracji, podaje gościom menu, a następnie przyjmuje zamówienie. I nonszalancko podaje potrawy. A na koniec zawsze zbierał pochwały. Zabawa szybko przerodziła się w marzenia.

- Kim chciałbyś być? – pytały się ciotki przy okazji każdych urodzin i innych okazji.

- Kelnerem – odpowiadał za każdym razem z tą samą stanowczością.

Marzenie z czasem stało się postanowieniem. Dojrzewało w nim stopniowo. Gdy już był nastolatkiem i mógł samodzielnie chodzić po mieście obserwował restauracje i bary. Jak wchodzą i wychodzą z nich ludzie. Stał z nosem przylepionym do szyby. Aż wreszcie nadszedł ten dzień. W gazecie przeczytał, że jedna z restauracji, którą od dawna obserwuje potrzebuje pomocników do kuchni i na salę. Lada dzień kończył 18 lat, miał wolne popołudnia i weekendy, więc czemu nie spróbować. Gdy zadzwonił pod podany w ogłoszeniu numer to w słuchawce usłyszał tubalny, męski głos:

- Bez żadnego doświadczenia? Pierwsza praca? Licealista? No dobrze, przyjdź, zobaczymy – zadecydował wreszcie głos.

Minuty pędziły jak oszalałe, dosłownie już chwilę miał przekroczyć próg wymarzonego miejsca. Miało się spełnić to o czym myślał przez ostatnie 10 lat. Gdy z daleka zobaczył witrynę restauracji ścisnęło go w gardle, poczuł falę gorąca, a serce raptownie przyśpieszyło. Wreszcie nacisnął klamkę i wszedł do środka. Przy barze stał wąsaty mężczyzna. Nie krył zdziwienia na widok chudego młodzieńca w okularach.

- Słucham? – zagadnął

- Dzień dobry, to ja Mateusz. Rozmawialiśmy przez telefon – przywitał się grzecznie.

- Ach tak, faktycznie – wąsacz pokiwał głową. – Dobrze, przejdź tym drzwiami na zaplecze, tam będzie czekać na ciebie Edek, wszystko ci wytłumaczy.

Ruszył we wskazanym kierunku. Serce biło mu jak oszalałe, przekroczenie granicy pomiędzy salą dla gości, a zapleczem było jak wejście do świątyni. Wymodlonym, wyczekiwanym, wyśnionym momentem poznania wielkiej tajemnicy gastronomii, zdobyciem Olimpu i Świętego Grala jednocześnie. Przez głowę przemknęło mu kilkadziesiąt obrazków z dzieciństwa, pierwsza komunia, urodziny wuja Jana, pierwszy rowerek, czy też wyjście do kina na amerykański western. 

„To się nie dzieje naprawdę, to jakiś sen, magia, jestem w niebie” – w głowie kłębiło mu się mnóstwo myśli. Czuł, że nie może ustać na nogach ze szczęścia. Jakby był pijany albo po licznych innych używkach. Widział siebie w kelnerskim stroju, biegnącego po łące pełnej kwiatów i setek stolików przy których siedzieli  uśmiechnięci goście. Wszyscy do niego wesoło machali.

Wreszcie korytarz prowadzący do gastronomicznego edenu skończył się. I wtedy … Zdążył tylko krzyknąć, po czym zapadła ciemność.

- Panie premierze, panie premierze !!! – grzmiał głos z oddali. - Panie premierze, panie premierze! Co panu jest? 

Powoli otworzył oczy, podniósł wzrok i zobaczył długi stół i mnóstwo twarzy, które uważnie się w niego wpatrywały. 

- Co się stało? – zapytał słabym głosem.

- Zemdlał pan na fotelu, a potem krzyczał. Nie mogliśmy pana docucić – mówił niewysoki mężczyzna.

Siedział przy długim stole, a przed nim siedzieli szefowie wszystkich resortów. Trwało posiedzenie rady ministrów.

- Panie premierze, czekamy wciąż na pańską decyzję, co robimy z tą gastronomią, z restauracjami. Ludzie nie rozumieją naszych decyzji, są coraz bardziej zdenerwowani. To się źle skończy – mówił starszy, siwy pan. - Przestaną nas słuchać jak dalej będziemy podejmować wyłącznie kretyńskie decyzje i blokować tylko gastronomię, a otwierać sklepy i kasyna. Dlatego chyba powinniśmy wreszcie zluzować. Nie wiemy już co im mówić – zakończył swoje wystąpienie bezradnie wyciągając dłonie.

Odetchnął głęboko, powoli podciągnął się na rękach opierając je o stół i cedząc przez zęby rzucił chłodnym głosem: - Panie i panowie. Nie ma mowy. Żadnego odmrożenia dla gastronomii. Żadnego.