
Jakub Jakubowski
Od naczelnego
Sopot znalazł się na wojennej ścieżce. Tak, to nie żart. Bacznie obserwuję to co się dzieje w "kurorcie pełnym życia", choćby z racji tego, iż właśnie w tym mieście znajduje się redakcja Prestiżu. Nie da się nie zauważyć, że latem chęć do wojenki u prezydenta Karnowskiego jest większa. Nie wiem, czy to wpływ zwiększonego ruchu turystycznego, czy to klimat tak działa na sopockiego wodza, niemniej ten rąbie równo szabelką. Niestety, z mojej perspektywy wygląda to tak, że szabelką wywija tam, gdzie potrzebna jest armata, a z armaty strzela w tych, którym wystarczyłoby tylko pogrozić. Albo się dogadać.
Sopocka wojna z golasami, którym "Monciak" i okolice mylą się z plażą, odbiła się szerokim echem w całym kraju. W sumie słuszna to jest wojna i trzymam kciuki za jej powodzenie, szczególnie, że w rywalizacji "roznegliżowany Janusz" vs "roznegliżowana Kate Upton" przytłaczającą przewagę ma jednak Janusz.
Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że cała ta akcja to taki pr-owy pic na wodę. Sopot znowu jest na ustach całej Polski, o akcji huczy w internecie, media pokazują ładnie zaprojektowane plakaty, o sopockich golasach mówią w Teleexpressie, przyjechała jakaś telewizja śniadaniowa... dzieje się. Tylko roznegliżowanych "Januszy" wcale nie ubywa... a nie ubywa pewnie dlatego, że turnusy się zmieniają i jeden "Janusz" zastępuje drugiego.
Ta praca u podstaw pewnie przyniesie efekty w późniejszym terminie. Może już za rok, albo za 10 lat. Może... Dlaczego mam wątpliwości? Wystarczy spojrzeć na skuteczność prezydenckiej walki z o wiele poważniejszym i o wiele łatwiejszym do zwalczenia problemem. Ten problem to naćpani i pijani menele.
Znajoma wrzuciła niedawno na instagrama wymowne zdjęcie pięknie wystylizowanych kobiet na Monciaku. Stylizacje zdradzały, że panie mają przerwę w oglądaniu prestiżowych zawodów w skokach przez przeszkody CSIO. Tuż za nimi uchwycono "rodzinę", trudno było stwierdzić, czy to on podtrzymuje ją, czy ona jego. Smród było czuć przez iPhone'a.
Takie obrazki to codzienność, a najlepiej wiedzą o tym bywalcy ogródków gastronomicznych i kelnerzy, którzy z żebrakami mają nieraz więcej pracy niż przy obsłudze klientów. To problem nie tylko Monciaka. W Parku Lecha i Marii Kaczyńskich śmiech dzieci bawiących się na urokliwym placu zabaw, zagłuszany jest przez wysublimowane odgłosy nie tylko werbalnych kłótni w lokalnej, menelskiej społeczności.
Ławeczki i trawniki w okolicy fontann i kościoła przy ul. Parkowej to dla tej społeczności miejsce konsumpcji, cielesnej higieny, odpoczynku często mylonego przez wrażliwych turystów ze spoczynkiem. I tak jest od lat, by nie powiedzieć od wieków. Podobnie z pijaństwem młodzieży i dorosłych. Problem "Monciaka" spływającego weekendami alkoholem, wymiocinami, moczem i krwią to rzeczywistość, która prezydentowi chyba najbardziej doskwiera.
Szkoda, że tak późno dostrzeżono w Sopocie konieczność współpracy i partnerskich relacji z policją. Bo o ile obowiązkiem policji jest zapewnienie bezpieczeństwa wszystkim bawiącym się w Sopocie, to obowiązkiem miasta jest robienie wszystkiego, by ryzyko minimalizować. Schematy, procedury, modele działania... Nawet jeśli są, to każdy widzi, jak działają.
Przegrał Sopot walkę z menelami, przegrał z hordami imprezowych pijaków, przegrał też z klubami go-go, przegra pewnie też z golasami. Być może taka po prostu jest rzeczywistość nie tylko Sopotu? Ale w tym całym paśmie klęsk jest jedno zwycięstwo. Małe, ale musi cieszyć. To triumf nad kurczakami. Tymi z rożna. O co chodzi?
Przy ul. Haffnera, w odległości 100 metrów od "Monciaka" właściciel na prywatnej posesji postawił przyczepkę, z której sprzedawał hamburgery, kurczaki i inne "przysmaki". Przyczepa szpetna, ale w sumie jakością artystyczną niewiele odbiegająca od sąsiadującego z nią sklepu monopolowego Alcatraz. Notabene oba biznesy należą do tego samego, znanego biznesmena, byłego polityka SLD.
Wkurzył się prezydent, że ktoś miał czelność zaburzyć przaśnym wizerunkiem sopocką strefę prestiżu. A że przyczepka stanęła na prywatnym terenie i straż miejska nie mogła jej odholować, to znaleziono inny sposób. Dojście do posesji rozkopano pod pretekstem remontu, oznakowano i zastawiono barierkami. I tak sobie wielka dziura w strefie prestiżu straszy turystów, a przyczepka jak stała, tak stoi.
Nie da się uniknąć wrażenia, że prezydent Karnowski trochę tutaj przycwaniakował. A może, jako aktywny użytkownik Facebooka, dał się po prostu podpuścić internetowej nagonce na kurczaki z przyczepki. Faktem jest, że zamierzonego efektu nie osiągnął, a na dodatek zrobił z siebie pieniacza. Na dodatek niekonsekwentnego pieniacza. Przypomnę tylko, że przez wiele lat władze Sopotu nie robiły nic, aby pozbyć się szpecących miasto banerów wieszanych przez lokalnego kulturystę i radnego Henryka Hryszkiewicza.
To nie kto inny, jak sopoccy urzędnicy dali koncesję na sprzedaż alkoholu dla całodobowego sklepu monopolowego Alcatraz, mimo że w bezpośrednim sąsiedztwie było pięć sklepów sprzedających alkohol do późnych godzin nocnych, w tym również całodobowe. To nie kto inny jak plastyk miejski musiał wydać pozytywną opinię dla wybitnie niekojarzącego się z letnim, eleganckim kurortem sklepu Alcatraz.
I to nie kto inny, jak podlegli prezydentowi urzędnicy najpierw nie przyznali koncesji na sprzedaż alkoholu znanemu barowi Białe Wino i Owoce w lokalu po dawnej Bookarni (ul. Haffnera), by po niedługim czasie dać w tym samym miejscu koncesję barowi... Alcatraz. W tej całej kurczakowej wojnie prezydentowi zabrakło wyobraźni, konsekwencji i chyba chęci do dialogu.
Wrażliwa Matylda, sympatyczny biały ptak z popularnej bajki Angry Birds, często powtarza, że problemy należy rozwiązywać w pokojowy sposób. Myślę, że korona z głowy prezydentowi Karnowskiemu by nie spadła, jeśli przed wycelowaniem armaty spróbowałby się porozumieć w kwestii wyglądu przyczepy z jej właścicielem. Bo chciałbym wierzyć, że chodzi tu o estetykę, a nie o coś co nazywa się swobodą prowadzenia działalności gospodarczej lub jej brakiem.
Jakub Jakubowski