Z dala od napuszonego świata

Montreux leży nad Jeziorem Genewskim i u podnóża Alp

Od świtu do późnej nocy Freddiego otacza wianuszek fanów. I choć on sam stoi cierpliwie, w tym tłumie moja cierpliwość szybko się kończy. Trudno jednak mieć do kogoś pretensje. Lider Queen w szwajcarskim Montreux zostawił kawałek swojego serca. Teraz dla niego przyjeżdżają tu inni. Nie tyko dla niego. 

Trudno powiedzieć, z czego najbardziej słynie Montreux. Z festiwalu jazzowego? A może wabikiem na turystów są rozsiane po okolicy domy gwiazd i celebrytów? Niemniej słynny jest też dym, który w 1971 roku, podczas koncertu Franka Zappy, strawił miejscowe kasyno. To po tym tragicznym wydarzeniu grupa Deep Purple nagrała „Smoke On The Water”. Gdzie nagrała? Właśnie tu, w Montreux.

DAWNE CZASY 

Szwajcarska Riwiera nad brzegiem Jeziora Genewskiego - tutaj zwane Lemanem - wygląda trochę nierealnie. Ma w sobie bowiem Montreux coś dystyngowanego, ducha sprzed czasów dekadencji. W XXI wieku po jeziorze wciąż pływają statki parowe, na pokładzie których w sekundę przenosimy się w czasy belle epoque. Z wody najlepiej widać przepiękne kamienice, wille i odwrócone twarzą w stronę jeziora hotele budowane ponad sto lat temu, w których cena noclegu przyprawia o zawrót głowy. Architektura z początku XX wieku tworzy klimat miasta. 

Od tłumu turystów uciec można wspinając się na Vieille Ville (Stare miasto). Stąd roztacza się upajający widok na błękitną taflę jeziora, poruszoną każdym lekkim podmuchem wiatru. W oddali migoczą pobliskie miejscowości, pokryte przez okrągły rok śniegiem szczyty Alp, a czasami nawet Mont Blanc. Na brzegu jeziora rosną sobie, jakby nigdy nic, palmy. Jak na dłoni widać też spływające z łagodnych wzgórz zielone winnice. Słynne szwajcarskie szpalery winogron właśnie tu robią najbardziej imponujące wrażenie. Winiarze zapraszają do piwniczek na degustację. Nie warto się opierać. Uprawy wina na tarasach Lavaux są tak wyjątkowe, że od 2007 roku znajdują się na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO.

MONTREUX INSPIRUJE 

Gwiazdą jest tu jednak Montreux. Wciśnięte między opadające wzgórza i jezioro, przesiąknięte jest artystyczną atmosferą. Od zawsze przyciągało różne znakomitości. W XIX wieku odwiedzał je angielski poeta George Byron, a jego bardzo bliska znajoma, Mary Shelley pewnego deszczowego lata wymyśliła tu Frankensteina. Później bywali tu m.in. Ernest Hemingway, Lew Tołstoj, czy Hans Christian Andersen, który stworzył tutaj „Królową śniegu”. Od 1960 roku aż do śmierci w 1977 roku, w jednym z hoteli mieszkał znany rosyjski pisarz Vladimir Nabokov (autor m.in. „Lolity” i „Prawdziwego życia Sebastiana Knighta”). 

Hotel zaoferował mu dożywotnio i bezpłatnie apartament, by jego osoba dodawała splendoru i przyciągała gości. Odpowiedź na pytanie, dlaczego właśnie Montreux stało się magnesem na artystów, wydaje się jednoznaczna. Wystarczy spojrzeć na okolicę i oczywiście na samo jezioro – w takim miejscu zapewne nietrudno o wenę twórczą. Wie to z pewnością Phil Collins, który kilka lat temu postanowił zamieszkać w okazałej willi tuż nad główną promenadą. Nie ma się co dziwić, wszak Montreux muzyką stoi. A konkretniej jazzem. 

CAŁY TEN ZGIEŁK

Co roku, w lipcu organizowany jest tu Festival de Jazz de Montreux, drugi co do wielkości jazzowy festiwal na świecie. Odbywa się on od 1967 roku, a 16-dniowa impreza zdominowana jest przez wykonawców jazzu, bluesa, rocka, muzyki świata i soul. Na tutejszych scenach grali już  George Benson, Maria Bethania, Ray Charles, Eric Clapton, Miles Davis, Ella Fitzgerald, Roberta Flack, Aretha Franklin, Herbie Hancock, Etta James i Quincy Jones. 

Pomysłodawca festiwalu, Claude Nobs, wykreował wydarzenie o wyjątkowej sławie. Każdego roku goście z całego świata uczestniczą w nocach festiwalowych w prestiżowym Audytorium Strawinskiego oraz w Sali Milesa Davisa. Jest też wiele bezpłatnych przedstawień muzycznych w na scenach rozmieszczonych w całym mieście, w Petit Palais i w Hotelu Montreux Palace, po którym krążą duchy artystów i pisarzy, dawnych gości.  

DYM NAD KASYNEM

W grudniu 1971 roku do Montreux przyjechali Deep Purple, by pracować nad płytą. Planowali ją nagrać w przyległym do kasyna studiu. Plany pokrzyżował im pożar, jaki w przeddzień ich sesji nagraniowej wybuchł podczas koncertu Franka Zappy. Ów koncert odbywał się właśnie w kasynie, które nie miało szansy ocaleć. Muzycy Deep Purple obserwowali zdarzenie z zewnątrz. Widzieli ogromny dym unoszący się nad błękitną taflą Jeziora Genewskiego. „Smoke on the water and fire in the sky…” zaśpiewali w utworze opowiadającym prawdziwą historię, a który później znalazł się na 434. miejscu listy 500 utworów wszech czasów magazynu „Rolling Stone”. 

Zanim jednak Deep Purple nagrali ten jeden z najbardziej rozpoznawalnych utworów, musieli znaleźć miejsce, w którym mogliby w spokoju pracować. Kasyno odbudowano, ale wiele lat później. Muzycy zatrzymali się w Grand Hotelu w Montreux i w wyniku wielu zdarzeń, na studio nagraniowe zmuszeni byli przemianować hotelowy korytarz oraz schody. W tak nietypowych, a nawet spartańskich warunkach zarejestrowali większość materiału nagraniowego do swego najbardziej kasowego albumu „Machine Head”. 

FREDDIE MERCURY I JEGO DUCH

Za to muzycy grupy Queen przez dłuższy czas byli rezydentami połowy ostatniego piętra luksusowego Montreux Palace. W Mountain Studios spędzali wiele wolnych chwil, nagrali tam siedem płyt. Zespół był nawet przez pewien czas właścicielem tego miejsca. Dziś w oryginalnym Mountain Studios, części Casino Barriere de Montreux, znajduje się niewielkie muzeum zespołu, z ich osobistymi pamiątkami. Są odręcznie napisane teksty, stroje sceniczne i nagrane w tym właśnie studiu płyty. To ciekawe miejsce, w którym na przestrzeni lat nagrywały też takie legendy jak David Bowie, Iggy Pop, Led Zeppelin, The Rolling Stones. 

Nikt jednak nie związał się tak z Montreux, jak Freddie Mercury. Jego duch jest w mieście obecny od lat. Pomnik muzyka stoi na głównym placu, zwrócony twarzą ku jezioru. Chory na AIDS, właśnie tutaj spędził ostatnie lata swojego życia. Tu, z dala od gwaru wielkiego miasta, czuł się bezpieczny. Mieszkał w willi, tuż przy promenadzie prowadzącej do średniowiecznego zamku Chateau de Chillon. Uwielbiał poranne spacery po szerokim ukwieconym deptaku, gdy przechodnie witali go nie jak gwiazdę, ale jak sąsiada, bez zbędnej ingerencji w jego życie. Plotka głosi, że właśnie nad jeziorem rozrzucono jego prochy. 

W UŚCISKU IDOLA

Pomnik Freddiego stoi w pobliżu miejsca, gdzie podczas koncertu Franka Zappy spłonęło stare kasyno. Przed postumentem wykonanym przez czeską rzeźbiarkę Irenę Sedlecką zawsze jest pełno turystów chcących się sfotografować ze swoim idolem. Nie mniej gości odwiedza pobliskie Vevey, z którym na długich 25 lat związał się najsłynniejszy komik globu. To nie przypadek, że Charles Spencer „Charlie” Chaplin osiadł gdzieś w Szwajcarii, z daleka od tłumów i napuszonego świata. W kameralnej miejscowości, w otoczeniu rodziny, znalazł swój azyl. Niezbyt chętnie opuszczał swoje królestwo. Odwiedzały go za to sławy. W Manoir de Ban, rezydencji Chaplinów nad Jeziorem Genewskim, bywali Pablo Picasso, Sophia Loren, czy Joan Collins. 

Wiosną 2016 roku miejsce to rozkwitnie na nowo. W rezydencji otwarte zostanie muzeum poświęcone pamięci komika. Tuż obok znajdzie się studio, które w sekundzie pozwoli przenieść się w zaczarowany świat kinematografii. Na 3 tys. metrów powstaje właśnie wirtualna przestrzeń otoczona tym, co Chaplin kochał nad życie - jego ogrodem. Miejsce takie jest tu niezbędne. Widać to wyraźnie po liczbie gości tuż przy naturalnej wielkości pomniku Chaplina, który usytuowano na nadbrzeżnym bulwarze. Ci bardziej wstydliwi po prostu ustawiają się obok postumentu i proszą o pstryknięcie fotki. Odważniejsi przytulają się, albo robią głupie miny tuż przed twarzą Chaplina, jakby w nadziei na jego uśmiech. Też zrobiłam sobie zdjęcie. Jakie? Nie powiem.