Przez błota Antarktydy

Bartosz Mazerski wygrywa Cork Marathon

Wygrał maraton na Antarktydzie. Biegał w północnokoreańskim Pjongjangu, Casablance i Teksasie. Rocznie pokonuje 5 tys. km i jest już coraz bliżej zdobycia Korony Maratonów Ziemi, czyli zaliczenia 7 maratonów na 7 kontynentach. Bartosz Mazerski, nauczyciel WF - u ze Sztumu udowadnia, że marzenia się spełniają, wystarczy ciężka praca i determinacja. Prestiżowi opowiada jak dostał się do antarktycznego maratonu i co go tam spotkało.

W sieci dostępny jest film z pana wyjazdu na Antarktydę. Zazwyczaj wyobrażamy sobie tę część świata skutą lodem, zamrożoną, pełną śniegu i pingwinów. Tymczasem na filmie widać odrobinę bieli i mnóstwo błota. Ten krajobraz rozmijał się również z pana wyobrażeniami o Antarktydzie? 

Jasne, że tak. A także wyobrażeniami moich znajomych, którzy cały czas się pytali, jak ten bieg będzie wyglądał. Bo wszyscy wyobrażają sobie, że na Antarktydzie jest minus 30 stopni i pełno śniegu. Przed startem uczestnicy otrzymywali skąpe informacje o tym, jakie mogą panować na miejscu warunki. Bo one co roku są inne. Zresztą to Wyspa Króla Jerzego, która do Antarktydy przynależy, ale jest od niej oddalona o ponad 100 kilometrów. Warunki są różne, czasem mróz, czasami słońce. Tym razem były tylko połacie śniegu, a krajobraz był bardziej księżycowy niż zimowy, tak mi się kojarzył. I było mnóstwo klejącego się błota! Było wszędzie i bardzo utrudniało bieg. Trasa przebiegała między bazą rosyjską, argentyńską i chińską. Ich pracownicy poruszają się między tymi punktami na quadach. A my musieliśmy biec, nie tylko przez błoto, ale i przez wodę, jakieś małe rzeczki, do tego pełno męczących wzniesień, ciągle w górę i w dół, w górę i w dół. No, ale pingwiny też były na trasie (śmiech). 

Jaka była temperatura?

Od minus 2 do 0 stopni.

Taka polska zima...

Dokładnie. Dopiero pod koniec maratonu pogoda się zmieniła, zerwał się silny wiatr, padał śnieg z deszczem. Pod względem warunków atmosferycznych oraz samej trasy był to najcięższy maraton w moim życiu. Błoto, wiatr i mnóstwo podwyższeń. To był właściwie bieg przełajowy, a ja przyzwyczajony jestem, że maratony biegnie się po ulicach. Dotychczas tylko raz biegłem w podobnym biegu, to był brytyjski Kielder Marathon, którego trasa prowadziła dookoła jeziora. Ale na Antarktydzie miałem dodatkowo to błoto. I siekący wiatr. Biegliśmy trzy pętle po 14 kilometrów. Pierwsze dwa okrążenia pokonałem w miarę swobodnie. Ale na trzecim zabrakło energii i było bardzo ciężko. 

To była ta słynna „ściana” maratończyków? Moment, kiedy organizm odmawia posłuszeństwa i wydaje się, że koniec biegania?

Chyba tak. Bo ściana polega też na tym, że czas zaczyna biec zdecydowanie wolniej, odlicza się każdy kilometr do mety. Tak było ze mną. Niby do końca było tylko 10 kilometrów, ale proszę mi wierzyć, jak się ma w nogach ponad 30 kilometrów, to ta dziesiątka wydaje się ogromnym dystansem. Meta była tak blisko, ale i tak daleko...

Wszyscy uczestnicy dotarli do mety?

Nie, niektórzy nie ukończyli biegu, bo po prostu nie zmieścili się w limicie, ale był również jeden przypadek reanimacji i odwiezienia do punktu medycznego.

Jak dostał się pan do Antarctica Marathon and Half Marathon? Wyczytałam, że jest to tak popularny bieg, że miejsca na liście startowej są już pozajmowane do 2016 roku.

To prawda, trudno się zapisać. Ja miałem szczęście. Dla mnie droga na Antarktydę zaczęła się, kiedy wygrałem konkurs Idee Kaffe Challenge. Uczestnicy mieli określić jakie jest ich sportowe marzenie. Wysyłali zgłoszenia, najciekawsze propozycje zakwalifikowano do finału, potem głosowali internauci, ważna była również opinia jury. Mój projekt nosił nazwę „Korona Maratonów Świata – maraton na Antarktydzie”. To jest właśnie moje marzenie, zdobyć tę Koronę, czyli przebiec 7 maratonów na 7 kontynentach. Teraz zostały mi do przebiegnięcia tylko dwa – w Australii i Ameryce Południowej. Problem polegał na tym, że na Antarktydę najtrudniej się dostać. I odbywają się tam tylko dwa maratony – jest jeszcze odbywający się w listopadzie Antarctic Ice Marathon. W każdym biegu udział wziąć może bardzo ograniczona liczba osób. A do tego jest wysoka opłata startowa. Za udział w jednym maratonie zapłacić należało około 10 tysięcy euro, w drugim - około 8 tysięcy dolarów. Sam nigdy nie uzbierałbym takiej kwoty. A tutaj mogłem wygrać pieniądze na realizację marzenia. Po zwycięstwie bardzo chciałem pobiec jeszcze w 2013 roku w Antarctic Ice Marathon. Zadzwoniłem do organizatorów, ale usłyszałem, że nie ma mowy – najbliższy wolny termin to był rok 2014. A ja musiałem wydać wygraną w ciągu 12 miesięcy. Spróbowałem u organizatorów Antarctica Marathon and Half Marathon. Nie było łatwo, ale ubłagałem ich, wytłumaczyłem swoją sytuację i udało się. 

Z czego wynikają te ograniczenia na liście uczestników?

Protokół o Ochronie Środowiska nie zezwala na to, aby w ciągu jednego dnia na obszarze kontynentu pojawiło się więcej niż 100 osób. Dlatego jest niewielu uczestników. To nie są biegi komercyjne, tylko dla pasjonatów.

 A pojawiła się myśl: „Ludzie na mnie głosowali, nie mogę ich zawieść”?

Nie, bo nie biegłem tam dla wygranej, bardziej chodziło mi o spełnienie sportowego marzenia. Chociaż im bliżej startu, tym częściej słyszałem od znajomych: „Bartek, pojedziesz tam i wygrasz”. Wszyscy mi kibicowali. I pojawiła się pewna presja (śmiech). A na miejscu odczuwałem już stres. 

Zanim dostał się pan na Antarktydę, na trasie odwiedził pan kilka ciekawych miejsc.

Z Gdańska leciałem do Berlina, potem do Amsterdamu, stamtąd do Buenos Aires, a stamtąd do argentyńskiego Ushuaia na Ziemi Ognistej, najbardziej wysuniętego na południe miejsca w Ameryce Południowej i na świecie. Potem dwa statki zabrały nas w 10-dniową podróż na Wyspę Króla Jerzego. Tak więc trasa była długa, ale niezwykła, bardzo interesująca. Piękne jest Buenos...

Ale przez cały ten czas były i treningi?

Obowiązkowo (śmiech). W Berlinie udało się przebiec pod Bramą Brandenburską, w Amsterdamie byłem tylko kilka godzin, trochę zwiedzałem, więc biegałem już na lotnisku.

A ile kilometrów można przebiec na lotnisku?!

To był tylko taki godzinny bieg, więc około 10 - 12. To ogromne lotnisko, więc można było trochę nogi rozruszać (śmiech). 

Ten maraton wyróżnia się także pod względem organizacyjnym ze względu na przepisy dotyczące ochrony środowiska.

Wyraźnie zaznaczone były miejsca, gdzie nie wolno nam było wchodzić, żeby na przykład nie zdeptać czasem jakiejś cennej roślinki. Zabronione było wchodzenie na skały i absolutnie nie wolno było dotykać zwierząt. To akurat było bardzo trudne; kiedy zwiedzaliśmy pobliskie wyspy, kolonie pingwinów były tak ogromne, że wchodziły na wyznaczone dla nas trasy. Można było położyć się, a pingwiny po ludziach chodziły, właziły nam do kajaków. Nie można było nie dotknąć. 

Podczas pobytu na Antarktydzie zdecydował się pan również na kąpiel w oceanie.

Tak, po raz pierwszy w życiu „morsowałem” i dostałem nawet certyfikat, że zostałem morsem na tej konkretnej szerokości geograficznej. Nazajutrz po biegu odwiedziliśmy akurat ten właściwy ląd Antarktydy. Dzień był piękny, słoneczny. I wtedy się właśnie kąpałem.

Jak bardzo zimno było?

Tak zimno, że nie mogłem najpierw złapać oddechu. Ale te widoki, ta cisza... To było niesamowite przeżycie. 

To był najbardziej pamiętny bieg w pana życiu, jeśli chodzi o otoczenie?

W 2007 roku brałem udział w jeszcze jednym niezwykłym maratonie, w Pyongyang w Korei Północnej. To też było niezapomniane przeżycie, chociaż z innego powodu: tamtego ustroju, widoków, przytłaczającej biedy, nędzy. Mogłem zobaczyć na własne oczy, jak naprawdę wygląda życie w tym państwie.

Bieganie to jedna z najważniejszych rzeczy w pana życiu?

Tak, całe moje życie, od dzieciństwa, to bieganie. A bieganie to całe moje życie. Tak jakoś wyszło – zawsze chciałem biegać, chociaż jako dziecko słabo sobie radziłem i nie odnosiłem sukcesów. I

Kiedy zamierza pan skompletować swoją Koronę Maratonów?

Mam taki cichy plan, żeby w przyszłym roku pobiec w Ameryce Południowej. A za 2 lata, na czterdziestkę, w Australii.

 

Bartosz Mazerski, rocznik 1976. Na co dzień nauczyciel WF-u w Sztumie, a także trener i zawodnik lekkoatletycznego klubu Zantyr Sztum. Pasjonat biegania i maratonów. Biega w najbardziej egzotycznych miejscach. Dzięki wygranej w konkursie IDEE Kafee Challenge mógł pobiec na Antarktydzie, którą wygrał z czasem 3:17, 55, z dużą, bo dwudziestominutową przewagą nad drugim zawodnikiem. W ub roku pokonał ponad 5 000 km na treningach i 420 km w zawodach.