Bernard Szyc od dwudziestu lat związany jest z Teatrem Muzycznym im. Danuty Baduszkowej w Gdyni. Na jego deskach debiutował. Teraz, od stycznia 2013 roku pełni obowiązki zastępcy dyrektora ds. artystycznych. Nam mówi, jak się zmieniał teatr w jego oczach, i jak będzie wyglądał w przyszłości.

Jak długo trwa przygotowanie jednego spektaklu w gdyńskim Teatrem Muzycznym?

Do spektaklu, który gramy na Małej Scenie, przygotowujemy się pół roku. Natomiast do przedstawienia planowanego na Dużą Scenę całość prac może trwać ponad rok. W przypadku naszego ostatniego przestawienia, spektaklu „Chłopi”, od pomysłu do premiery minęło więcej niż dwanaście miesięcy. W tym czasie pisane było libretto, komponowana muzyka, planowane były szczegóły spektaklu i oczywiście trwały prace całego zespołu. Prób nie ułatwiał remont teatru. Składający się z osiemdziesięciu osób zespół pracował w trudnych warunkach. W chwili rozpoczęcia prób, nad widownią nie było dachu. Stwarzało to duże ryzyko, nie byliśmy też pewni, że firma wykonująca rozbudowę i podwykonawcy wywiążą się z terminów. Gdyby coś nie poszło z planem, mieliśmy przygotowany plan B.

Na szczęście plan B nie był potrzebny. Remont zakończył się zgodnie z planem, a premiera „Chłopów” okazała się sukcesem.

Obecnie jesteśmy nie tylko największym Teatrem Muzycznym w Polsce, ale też, poza Teatrem Wielkim w Warszawie, kolejnym z największych teatrów w naszym kraju. Mam tu na myśli gabaryty budynku, wielkość sceny, wielkość widowni, liczbę osób w zespole. Jesteśmy też wyjątkowi z innego powodu – w porównaniu z innymi polskimi teatrami, zwłaszcza dramatycznymi, aktorzy naszego zespołu są bardziej sprawni wokalnie i ruchowo. 

Ale nie tylko tym różnicie się od innych teatrów w Polsce.

Jesteśmy teatrem repertuarowym. Nie skupiamy się na jednym tytule. Na naszych scenach gramy kilka przedstawień jednocześnie. Poza tym, że gramy jeden duży tytuł – obecnie są to „Chłopi” – przygotowujemy też dwa mniejsze spektakle na Scenę Kameralną. Obecnie na Dużej Scenie gramy siedem tytułów, na Nowej Scenie w repertuarze mamy osiem przedstawień, przygotowujemy też repertuar Sceny Kameralnej. Tak dużą ofertą zdecydowanie różnimy się od innych teatrów muzycznych, które często na afiszu mają tylko jedno przedstawienie. Kiedy się „zgra”, realizują następne. U nas obecnie, w jednym miesiącu można zobaczyć „Chłopów”, „Spamalota”, „Grease”, „Klatkę wariatek” i wiele innych. Mamy cały wachlarz propozycji dla dzieci, kabaret, recital. Na spektakle grane na trzech scenach jednocześnie może do naszego teatru przyjść niemal 1600 widzów. Ze względu na plan pracy i repertuar jest to bardzo trudne do skoordynowania, ale możliwe do wykonania. Gospodarując w ten sposób, dajemy naszej publiczności pełną i ciekawą ofertę. W zasadzie jesteśmy przygotowani do tego, by co miesiąc na jednej ze scen odbywała się premiera.

Może pan powiedzieć, że jesteście jednym z najlepszych teatrów w Polsce?

Dążymy do tego, by być najlepszym teatrem w Polsce i przez wielu tak właśnie jesteśmy postrzegani. Oczywiście w sztuce słowo „najlepszy” jest względne. Od indywidualnych gustów zależy to, co się komu podoba. Jednak jeśli brać pod uwagę rzeczy bezwzględne, jak wspomniana liczba spektakli, które proponujemy, i które jednym zespołem potrafimy w szybkim czasie przygotować, oferta dla publiczności wydaje mi się najbardziej bogata ze wszystkich teatrów w Polsce. Ostatnia premiera, czyli „Chłopi”, okazała się sukcesem. O tym przedstawieniu jest dość głośno w Polsce. Został doceniony wśród innych wydarzeń teatralnych w kraju. 

W jak wielu spektaklach z obecnie wystawianych sztuk pan gra?

Hmm… Nie wiem. Musiałbym policzyć…. Siedmiu, ośmiu.

Może wie pan, ile razy w miesiącu jest pan na scenie?

Wszystko zależy od repertuaru. Teraz gram między innymi w „Spamalocie”, „Grease”, „Szalonych nożyczkach” i oczywiście w „Chłopach”. To bardzo różne role, które z jednej strony wymagają sprawności, a z drugiej dają ogromną frajdę. Często muszę więc wychodzić z roli, by wejść w kolejną. Dzieje się to na przykład w obrębie spektaklu, gdy o godzinie 19 zaczynam, a o 22.30 kończę. Wtedy najbardziej żyję graną postacią. Podobnie jest w całym cyklu spektakli. Gdy gramy ich więcej, wtedy na chwilę jestem Boryną, by za chwilę stać się królem Arturem. 

Czy to jest trudne?

To wymaga przede wszystkim pewnej sprawności i doświadczenia. Do aktora możliwość łatwiejszego wychodzenia z roli przychodzi z czasem i każdy indywidualnie musi znaleźć na to sposób. Nie ma na to jednej metody i nie da się tego nauczyć w szkole.

Pozostając przy temacie nauki. Jest pan nie tylko aktorem, reżyserem i choreografem, ale też pedagogiem w Studium Wokalno – Aktorskim przy Teatrze Muzycznym w Gdyni, nauczycielem tańca charakterystycznego. Które z tych zajęć sprawia panu najwięcej radości? Można je rozdzielić?

Największą radością jest dla mnie to, że mogę to wszystko robić prawie jednocześnie. Cieszę się, że jednego dnia mogę dotknąć działalności teatralnej w kilku punktach. Owszem, bywa to czasami uciążliwe, szczególnie gdy zbyt wiele rzeczy się skumuluje, jednak muszę tu użyć słowa, za którym nie przepadam, ale które jest najbardziej właściwe – nazwę to spełnianiem się. Myślę, że mogę być bardzo wdzięczny losowi, że w ukochanym miejscu mogę robić aż tak dużo.

Jest pan uważany za filar gdyńskiej sceny, obecny na niej od ponad 20 lat. Lista pana ról jest imponująca. Jest jakaś rola szczególnie bliska pana sercu?

Wśród takich ról wymienić muszę Tewje Mleczarza ze „Skrzypka na dachu”. Mocno utożsamiam się z tą postacią. Biska była mi rola Opowiadacza ze sztuki „Na szkle malowane”, czy króla Artura w „Spamalocie”, a teraz Boryny w „Chłopach”.

Pamięta pan pierwszą swoją rolę na tych deskach?

Oczywiście, że pamiętam swój debiut. Byłem na pierwszym roku w studium i zostałem wzięty do spektaklu „Jesus Christ Superstar” w reżyserii Jerzego Gruzy. Ten spektakl graliśmy w Operze Leśnej w Sopocie.

Podobno w dyrektorskim fotelu nie czuje się pan najlepiej. Mówi się, że nie zamierza pan kandydować na stanowisko dyrektora. To prawda?

Ja chcę pracować w teatrze, służyć publiczności, moim kolegom i młodzieży. W jakiej roli? To zależy od potrzeby. Konkurs, który jest obecnie rozpisany, dotyczy stanowiska dyrektora naczelnego. W tej funkcji siebie nie widzę. Poza tym potrzebne są tam odpowiednie kwalifikacje i wymagania, których nie spełniam.

Poświęca pan dużo czasu młodzieży w studium, które ostatnio zyskało nową jakość. Co takiego się wydarzyło?

Studium przy naszym teatrze założyła 47 lat temu patronka naszego teatru, Danuta Baduszkowa. To, że podczas różnych spektakli możemy mieć naprawdę dużą, jak w przypadku „Chłopów” osiemdziesięcioosobową obsadę, zawdzięczamy właśnie uczącej się tam młodzieży. Nasi adepci oprócz programu kształcenia, który realizują w szkole, dodatkowo uczą się biorąc udział w spektaklach. W tym roku formuła kształcenia uległa zmianie. Weszliśmy w struktury Uniwersytetu Gdańskiego. Od obecnego roku akademickiego studenci studium mają możliwość uzyskania tytułu licencjata wyższej uczelni – Uniwersytetu Gdańskiego na Wydziale Filologicznym, z możliwością podjęcia studiów magisterskich na wszystkich uczelniach opartych na systemie bolońskim