Spotkali prezydenta Rosji i wodza rewolucji. Otarli się o snajperską kulę i świętowali Dzień Zwycięstwa. Tak zapamiętali Moskwę polscy studenci.

Samolot leciał już nad samą Moskwą. Ogromne miasto, stolica największego państwa na świecie, ciągnęło się aż po horyzont. W słońcu odbijały się złote kopuły niezliczonych cerkwi, kulturalnych wizytówek „Trzeciego Rzymu”, jak o Moskwie z dumą mawiano za czasów carskich.

Stolica Rosji wrażenie na turystach robi, jak widać jeszcze z lotu ptaka. Zachwytu nad „Trzecim Rzymem” nie ukrywa Agata Fic, studentka filologii rosyjskiej, która wyjechała do stolicy Rosji na półroczny staż naukowy. W Moskwie mieszkała w akademiku Instytutu Puszkina.

„Nie wychylać się, bo zastrzelę!”

Był ciepły i słoneczny poranek. Agata, ledwo przebudzona, chciała wyjść na wielki balkon, wspólny dla całego piętra akademika. Przy drzwiach zatrzymał ją mężczyzna z bronią w ręku. Resztki snu rozpłynęły się i ustąpiły miejsca przerażeniu. – Nie wychylać się, bo zastrzelę! – zagroził.

Sekundę później jednak sympatycznym uśmiechem rozładował atmosferę. Agata zrozumiała, że znamienity gość, o którym było wiadomo, że przyjedzie, ale już tajemnicą pozostawało, o której dokładnie godzinie, właśnie przyjechał. – Z okazji urodzin Puszkina odwiedził nas wtedy prezydent Dmitrij Miedwiediew – wyjaśnia Agata. – Mieliśmy zakaz wyglądania przez balkon w akademiku, bo widać było stamtąd pomnik poety, pod którym prezydent składał kwiaty. Dlatego też akademik pełen był policji i snajperów.

Jednak prezydent Rosji nie chował się bynajmniej cały czas za nieprzeniknionym kordonem ochrony. Na własnych oczach doświadczyła tego pewna studentka z Polski, która właśnie tego dnia miała w instytucie obronę pracy magisterskiej. W pewnym momencie do gabinetu, w którym walczyła o swoje wyższe wykształcenie, po prostu wszedł prezydent Rosji. Nie przerywając, chwilę posłuchał wykładu magistrantki, po czym bez słowa wyszedł.

Polscy studenci wspominają „Trzeci Rzym” jako ogromne miasto, wielokulturowy tygiel, gdzie łatwiej spotkać Azjatę niż Słowianina. – Moskwa w godzinach szczytu to jedno wielkie morze ludzi, nie tyle idziesz, co płyniesz z tłumem jak na morskiej fali – mówi Agata.

– Moskwa na pocztówkach wygląda lepiej niż w rzeczywistości – przyznaje Staś Prochera, który w stolicy Rosji spędził kilka dni ze swoją dziewczyną u znajomej Ludmiły Judinej, językoznawczyni, którą poznali w Polsce na konferencji naukowej. – W Moskwie bardzo łatwo stracić orientację – mówi Staś. – Na przykład chciałem zobaczyć budynek instytutu Łomonosowa. Co chwilę byłem pewien, że widzę ten budynek, by zaraz potem dowiedzieć się, że to nie ten.

Nie sposób jednak oczywiście pomylić Mauzoleum Lenina z jakimkolwiek innym budynkiem. – Widzieliśmy mumię Lenina przez około dziesięciu sekund, bo tyle mniej więcej jest przewidziane dla odwiedzających mauzoleum turystów – wspomina Staś i dodaje zawiedziony: – Nie można było fotografować.

Za to można było poczuć zapach rewolucji, która przeminęła z wiatrem historii. – W mauzoleum raził intensywny zapach formaliny – wspomina z niesmakiem Agata, której, dzięki niewielkiemu zainteresowaniu turystów, udało się spędzić kilka minut sam na sam z nierozkładającym się trupem wodza rewolucji.

Wesoły jak Rosjanin

Spadkiem po czasach, które swoją rewolucją zapoczątkował Lenin, jest potężna biurokracja. – Żeby przedłużyć swoją wizę naukową, musiałam odwiedzić trzy pokoje w dziekanacie – mówi Agata Fic. – Potem i tak trzeba było oddać na dwa dni paszporty i karty turystyczne, bez których nie mogliśmy poruszać się po Moskwie. Za to mój kolega po jedną pieczątkę musiał jechać na drugi koniec miasta, do biura urzędniczki, której jedyną pracą było przybijanie tej jednej pieczątki.

Jedną z ciekawszych atrakcji turystycznych stolicy Rosji jest wieczorny rejs parostatkiem po rzece Moskwie. – Niesamowite wrażenie robią oświetlone: Kreml i chram Chrysta Spasitiela (Chrystusa Zbawiciela).

Agacie udało się spędzić w Moskwie największe rosyjskie święto, Dzień Zwycięstwa 9 maja. Żeby dostać się na monumentalną defiladę na placu Czerwonym, potrzebne było specjalne zaproszenie. Jednak swoje narodowe święto Rosjanie celebrowali nie tylko w centralnym miejscu stolicy. – Cała Moskwa piknikowała przy blasku fajerwerków – mówi Agata, która ten dzień świętowała wraz z koleżankami na festynach w moskiewskich parkach.

W ramach świątecznych atrakcji można było zarówno zobaczyć projekcje filmów historycznych, jak i posłuchać koncertów rockowych czy po prostu napić się piwa lub kwasu wprost z beczkowozu, zjeść tradycyjne rosyjskie potrawy, jak pielmieni (pierogi na słono), bliny (naleśniki na słodko), płow (ryż z warzywami i rybą lub mięsem). – Było coś i dla weteranów i dla rodzin z dziećmi – mówi Agata i dodaje: – Co ważne, wracałyśmy z koleżankami do akademika po godzinie 22 i czułyśmy się bezpiecznie. Świętujący nie upijali się do nieprzytomności, nie byli też agresywni, choć zakrapiać święto zwykle zaczynali bardzo wcześnie.

O ile stereotyp rosyjskiej korupcji i biurokracji potwierdził się, o tyle smutek i nostalgia „szerokiej duszy” Rosjan już nie. – Święta narodowe w Rosji wyglądają dużo weselej niż nasz 11 listopada – mówi Agata.