Przy dźwiękach „Imagine” spoglądam na świat przez okrągłe okulary Johna Lennona. Czy jest tak kolorowy, jak w latach 60., kiedy świat należał do Beatlesów? Odpowiedzi szukam w ich rodzinnym mieście, w którym wciąż żywy jest mit Wielkiej Czwórki.

Powiedzieć, że Liverpool Beatlesom zawdzięcza wiele, to mało. Gdyby nie oni, portowe miasto byłoby prawdopodobnie jedną z wielu brytyjskich aglomeracji z dobrą drużyną piłkarską, poza tym nie wyróżniającą się niczym szczególnym. Jednak dzięki czterem chłopcom, których do przodu pchały wielkie marzenia, miasto zyskało swoją tożsamość i stało się ważnym punktem na turystycznej mapie Wielkiej Brytanii. Od dziesiątek lat nikt nie jest w stanie przebić liczby płyt, jaką sprzedała grupa. Singiel „Yesterday”, który trafił na rynek 6 sierpnia 1965 roku, nieprzerwanie należy do najczęściej aranżowanych i najczęściej odtwarzanych w radiu utworów. Między innymi dlatego Liverpool zarabia na Beatlesach miliony funtów rocznie.

Fenomen Beatlemanii

Zaczynająca się banalnie historia zrodziła się z wielkich marzeń.  - Nie miałem pojęcia, co chcę robić w życiu. Wiedziałem, że zdobędę sławę i nie będę musiał pracować. Najprostszym sposobem, by to osiągnąć, wydawał mi się ślub z jakąś milionerką - mawiał John Lennon.

Jak widać, sprecyzowane plany na przyszłość miał od najmłodszych lat. I choć dopiął swego, ciężko musiał się przy tym napracować. Wraz ze szkolnymi kolegami zawiązał zespół The Quarrymen. Wkrótce dołączył do nich Paul McCartney, a następnie George Harrison. Ostateczny skład zespołu zamknął perkusista Ringo Starr. Na początku lat 60. grupa zmieniła nazwę na The Beatles. Zajęło dosłownie chwilę, by grupa z lokalnej sensacji przekształciła się w największą rockandrollową kapelę świata. Wszędzie ciągnęła się za nimi armia wrzeszczących fanów - fanek w dużej przewadze - i dziennikarzy. Fenomen Beatlemanii zaczął wpływać na muzykę, media, kulturę popularną, świadomość społeczną i styl życia. Lennon wspólnie z McCartneyem stworzyli znaczącą większość repertuaru Beatlesów i najsłynniejszy duet pisarsko-kompozytorski. W czym tkwiła niesamowita siła piosenek Beatlesów, skąd wziął się ogromny potencjał Lennona i McCartneya? Na te pytania przez lata próbowało odpowiedzieć setki specjalistów związanych z branżą
muzyczną. 

Amerykańskie wymysły

Paul był wzorowym uczniem, John miał opinię łobuza. Stworzyli duet zgodnie z zasadą, że przeciwieństwa się przyciągają. Było tak na wielu płaszczyznach.

Dom rodzinny Paula był pełen ciepła. Pochodził zresztą z bardzo muzykalnej rodziny. Jego dziadek, Joe McCartney grał na tubie, a ojciec Jim był pianistą, liderem grupy Jim Mac’s Jazz Band, działającej w latach 20. W salonie jego domu stało pianino. To na nim dorastający chłopak zagrał ojcu piosenkę, której refren brzmiał: „She loves you, yeah, yeah, yeah…” Ojciec siedział w fotelu, w zębach trzymał fajkę, a po wysłuchaniu całego utworu stwierdził z grymasem na twarzy: - Cóż to za amerykańskie wymysły. Czy nie moglibyście śpiewać „She loves you, yes, yes, yes”?

Historii prosto z życia w piosenkach Beatlesów jest wiele. Gdy Paul w „Let It Be” śpiewał „Mother Mary Comes to Me”, miał na myśli własną matkę, która przyśniła się mu, wypowiadając spokojnie słowa otuchy. Przy Forthlin Road wciąż stoi dom, w którym wychował się Paul McCartney. Matka Johna zginęła w wypadku samochodowym, gdy Lennon miał 17 lat. Swój ból po jej stracie, a także żal do ojca wyraził w „Mother”, pierwszym utworze na wydanym w 1970 roku albumie „John Lennon/Plastic Ono Band”.

Truskawkowe pole

Strawberry Field był prowadzonym przez Armię Zbawienia domem dziecka na przedmieściach Liverpoolu. Lennon wychował się w jego pobliżu, często uczestnicząc w organizowanych tam przyjęciach. Od dawna nie ma sierocińca, za to zachowała się brama wejściowa z tamtych lat, a na murze obok niej wyraźny napis Strawberry Field.

Zanim po rozstaniu się rodziców Lennon wyprowadził się do ciotki w dzielnicy w Woolton, mieszkał w szeregowcu z czerwonej cegły przy 9 Newcastle Road w dzielnicy Wavertree, zaraz obok Penny Lane, którą Beatlesi również uwiecznili w swojej piosence. W 2013 roku niepozorny budynek sprzedany został za pół miliona funtów. Jednak turyści częściej docierają do domu przy 251 Menlove Avenue, zwanym często Mendips. To tu ciocia Mimi z oślim uporem przypominała Johnowi o noszeniu okularów. Mieszkał z nią przez 18 lat. 

Jest jeszcze Penny Lane, dziś chyba jedna z najsłynniejszych ulic w Liverpoolu, a może na świecie? Co ciekawe, fani Beatlesów tak często kradli tabliczkę z nazwą ulicy, że władze miasta zdecydowały o napisaniu owej nazwy bezpośrednio na budynkach. Nie było wyjścia.

Popłyń żółtą łodzią

- Nie pytaj mnie, co będziemy grali za dziesięć lat. Będzie dobrze, jeśli przetrwamy następne trzy miesiące - mówił John Lennon brytyjskiemu dziennikarzowi, który po pierwszych sukcesach grupy zagadnął go o plany na przyszłość. Udało im się jednak przetrwać wspólnie sporo czasu. W sumie 10 lat. Dorastali na oczach milionów. Z czterech radosnych chłopaków z Liverpoolu przemieniali się w świadomych siebie artystów. W 1970 roku rozpad The Beatles stał się faktem. Wielka Czwórka rozstała się na skutek konfliktu osobowości i artystycznych wizji Johna Lennona i Paula McCartneya. 

Na szczęście pamiątek po chłopakach jest w Liverpoolu całkiem sporo. W 2001 roku lotnisko przyjęło imię Johna Lennona. Ma tu swój posąg - postać z brązu w charakterystycznych okularach, z rękami w kieszeniach, stanęła w hali odlotów. Dookoła widać ścianę ozdobioną w cytaty z jego piosenek. Przylatujących do miasta wita napis „Above us only sky” z „Imagine”. Przed lotniskiem kolejna niespodzianka. Zacumował tu duży blaszany model Yellow Submarine. Istne szaleństwo – takie rzeczy tylko w Liverpoolu!

W Doku Alberta, jednym z najmodniejszych miejsc w Liverpoolu, kolejne zaskakujące miejsce - Muzeum Beatles Story, w niebanalny sposób opowiadające historię chłopców z Liverpoolu. Są ich pierwsze zdjęcia robione w plenerze, bo fotograf nie miał ani studia, ani pieniędzy na jego wynajęcie. Jest żółta łódź podwodna, przez której peryskop podziwiać można psychodeliczny świat i wnętrze słynnego The Cavern Club, w którym Fab Four zaczynali przygodę z muzyką. Oczywiście ten ostatni zobaczyć można na żywo. Mieści się przy Mathew Street, która wiele lat temu urosła do rangi kultowej. Cała ulica to tak naprawdę jeden wielki pomnik ku czci Beatlesów, przenosząca spacerowiczów w zupełnie inny świat – ulica tętni życiem, z każdego zakamarka wydobywa się muzyka, mnóstwo ludzi, którzy chcą zobaczyć ważne miejsca związane z zespołem. Na szczęście ulicą można poruszać się wyłącznie pieszo.

Po ciężkim dniu

W The Cavern Beatlesi zagrali ostatni koncert w sierpniu 1963 roku. Przy wejściu do klubu znalazło się miejsce na ścianę pamięci - Cavern Wall of Frame. Na cegłach widnieją nazwy grup i muzyków, którzy przyciągnięci sławą Wielkiej Czwórki wzmocnili renomę klubu: Madonna, Elton John, Oasis, Rod Stewart, Eric Clapton, Nigel Kennedy, The Rolling Stones. O ścianę opiera się John Lennon.

Jest jeszcze smaczek, prawdziwy rarytas dla fanów zespołu. Tuż za rogiem usadowił się Hard Days Night Hotel – nazwa mówi sama za siebie. W jego elewację wbudowano figury czterech postaci. Domyślacie się jakich? Tuż po przekroczeniu drzwi wejściowych muzyka The Beatles all day long. Zdjęcia z ich podobiznami rozmieszczone są dosłownie w każdym miejscu – są na korytarzach i w restauracji. Znajdziemy je na leżakach stojących na tarasie i na barze. W każdym pokoju nad łóżkiem wisi inny obraz z podobiznami członków zespołu. Największe wrażenie robi jednak apartament imienia Lennona. W przestronnym, luksusowym wnętrzu wzrok przyciąga… biały fortepian, na którym oczywiście można grać. 

Zanurzony w historii, z bogatym dziedzictwem kulturowym, Liverpool jest kwitnącym, kosmopolitycznym i tętniącym życiem miastem, którego wizytówką już na zawsze pozostanie czterech skromnych chłopców.